Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Szarość brzmi dumnie... wielowymiarowo

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Szarość brzmi dumnie... wielowymiarowo

Szarość brzmi dumnie... wielowymiarowo

07.03.14

Na pytanie czy jest rozjemcą, czy wojownikiem odpowiada powoli, że... myślicielem. Ludzie go lubią i kupują jego muzykę z legalnych źródeł, między innymi dlatego odebrał potrójną Platynową Płytę za swój debiutancki album. Cztery nominacje do Fryderyków traktuje jako motywację. Dąży do bycia facetem w stylu Drivera granego przez Ryana Goslinga. Dawid Podsiadło. Wierzy, że jak bohaterowie filmu "Kamienie na szaniec", oddałby wszystko, żeby wszytko mieć. Specjalnie do tego filmu napisał utwór "4:30".

Dawid, muszę od tego zacząć, bo to jest nietuzinkowe osiągnięcie w naszym kraju, zwłaszcza artysty w tak młodym wieku - masz cztery nominacje do Fryderyków! I uplasowałeś się w doborowym gronie Kayah, Edyty Bartosiewicz, Wojciecha Waglewskiego i wielu artystów z Twojego pokolenia. Szczere gratulacje. Czy kiedy pierwszy raz startowałeś do X-Factora, zdawałeś sobie sprawę z tego, że możesz być taką „ciszą przed burzą, która za chwilę zerwie wszystkim dach znad głów”?

Nie, raczej nigdy nie myślałem o tym, że coś takiego może się wydarzyć. Nie pozwalałem sobie myśleć, co się stanie, kiedy ludzie już dostaną moją muzykę. Skupiałem się tylko na niej. Na dźwiękach, żeby były moje, ładne i może komuś też się spodobały. Nigdy żadne nominacje, czy nagrody nie były dla mnie celem samym w sobie. Teraz też tak w sumie jest, mam do nich dystans. To jest bardzo miłe i daje ogromną motywację oraz podbija pewność siebie, ale ja nadal staram się skupiać wyłącznie na muzyce.

Chciałabym żebyś się cofnął w czasie i przypomniał sobie jakich zespołów, wykonawców słuchałeś przed decyzją o spróbowaniu sił w talent-show i jakiej muzyki słuchasz dziś. Zakładam, że sporo się zmieniło od tamtej pory, kilku inspirujących ludzi spotkałeś na swojej nowej drodze…

Zawsze najchętniej słuchałem zespołu The Strokes i to jest mój najbardziej ulubiony zespół. Ale też sporo Arctic Monkeys, Muse. Nie słuchałem za bardzo polskiej muzyki chociaż znałem i bardzo lubiłem Hey i Myslovitz. Teraz dopiero mam więcej czasu żeby się skupić faktycznie na samej muzyce, znacznie uważniej ją chłonę i zacząłem rozwijać w sobie jakieś folkowe brzmienia i upodobania. Bardzo polubiłem Jamesa Vincenta McMorrow, artystę, który niedawno wydał drugą płytę - bardzo ją lubię. Dalej mógłbym wymienić jednym tchem takie postaci i zespoły jak: James Blake, Iron & Wine, The Head & The Heart, Efterklang, Sigur Ros. To są bliskie mi klimaty. Lubię bardzo różną muzykę. Mój znajomy, który przesłuchał kiedyś muzykę, którą zgromadziłem na swoim telefonie podsumował, że lubię muzykę wokalną. Ogromne znaczenie ma dla mnie melodia. I na przykład zespołem dla mnie bardzo ważnym, na który dziś patrzę z trochę przymrużonym okiem, był pop-rockowy zespół The Frey z Wielkiej Brytanii. Ich muzykę można było usłyszeć w wielu serialach. Dobrze wiem, że istnieje bardziej ambitna muzyka na świecie, ale myślę o nich z sentymentem. Takie samo podejście mam do zespołu Kodaline. Znam ich wszystkie piosenki, mają piękne melodie na całej płycie, ale to nie jest dla mnie zespół bardzo znaczący i wpływający na rozwój muzyki. Od dzieciństwa bardzo lubiłem Queen i Radiohead, chociaż teraz myślę, że w Radiohead powinienem się bardziej zagłębić. Mentalnie zmierzam w taką stronę. Zakochałem się w Marii Peszek i Meli Koteluk. Zacząłem słuchać takiej muzyki. Niedawno poznałem polskiego artystę o pseudonimie Patrick De Pan z Krakowa. Sam zrobił płytę w swoim pokoju, całą. Jest genialna. Zmieniło się więc to, że teraz poznaję więcej artystów.

fot. Łukasz Ziętek

Trochę tu new-folku wymieniłeś. Zamierzasz wrócić do puzonu? Wielu artystów sięga dziś do starych, „niemodnych” instrumentów.

Faktycznie myślę o puzonie. Chciałbym wrócić do tej formy, w której byłem. To by nie była najlepsza forma, ale pewnie lepsza niż teraz. Chciałbym nawet grać na nim na koncertach, tak po prostu, symbolicznie raczej, ale żeby się taki smaczek pojawiał.

Wspomniałeś o dwóch świetnych, bardzo różnych polskich Wokalistkach. W kontekście Fryderyków, można spokojnie stwierdzić, że jesteście całym pokoleniem, które powoli  wypiera tę starszą, uznaną gwardię… Pojawiło się wiele interesujących, nowych żeńskich głosów – oprócz wymienionych Marii i Meli są Kari, Misia, Lilly z Lilly Hates Roses i wiele równie utalentowanych. Ty już kiedyś zostałeś zaproszony do duetu z Tatianą Okupnik, może czas na reakcję zwrotną, nie kusi Cię by zaprosić do współpracy jakiś żeński głos?

Już mam taką zaawansowaną wizję! Duet z jedną z polskich artystek...

To nie zdradzaj teraz, może we współpracy z Twoją firmą Sony Music Polska zrobimy konkurs tuż przed premierą piosenki na Twoim FB odsyłając do podpowiedzi na www.legalnakultura.pl  i wtedy sam zdradzisz rozwiązanie.

A propos tajemnic, na koncercie promocyjnym opowiadałeś ze sceny, że zdecydowanie najpierw wolisz przeczytać książkę, a później dopiero obejrzeć film - znasz „Kamienie na szaniec”?


„Kamienie na szaniec” przeczytałem dawno temu, w czasach szkoły, czyli nie tak dawno (śmiech). Teraz, kiedy dostałem propozycję napisania utworu do filmu, miałem taki ambitny plan, żeby odświeżyć sobie tę historię, ale jakoś na książkę nie znalazłem już czasu. Chociaż pewnie miałbym czas, ale ten utwór powstał jakoś dużo wcześniej i stwierdziłem, że już nie będę czytał tego ponownie. Za to dotarłem do wielu historycznych wiadomości na ten temat. Chciałem żeby faktycznie tekst był poparty jakimiś faktami. Poukrywałem tam rzeczy, na które ludzie chyba jeszcze nie zwrócili uwagi, przynajmniej z tego co widzę w komentarzach. Na przykład w drugiej zwrotce jest taki wers: „dobrze pamiętam plan”. I ten plan, to nie jest taki byle jaki plan albo plan konkretnej bitwy, tylko chodziło o organizację, której członkami byli wszyscy trzej bohaterowie, kilka lat przed wybuchem powstania i przed tym co się dzieje w filmie. Taki smaczek ukryty. Tak samo zdaniem - „Szarość tak dumnie brzmi” - nawiązałem do Szarych Szeregów. Trzeba poczytać lub dobrze się wsłuchać żeby wiedzieć o czym jest ten tekst.

„Szarość to brzmi dumnie” odszyfrowałam od razu. Tę myśl można na tak wiele sposobów interpretować, a Ty uderzyłeś tu w punkt. Chapeaux bas! Wrócę do tego utworu po więcej w takim razie.

Dziękuję bardzo. Bardzo mi miło.

fot. Katarzyna Średnicka

Rozmawiając o „4:30” nie mogę Cię oczywiście nie zapytać o PsychoKino, bo trafiłeś do nich tak naprawdę sam.

Na PsychoKino trafiłem nieprzypadkowo, bo mam przyjemność znać zespół Bokka i akurat wiedziałem, że PsychoKino odpowiadało za ich przepiękny teledysk, który po prostu urwał mi głowę, mówiąc tak kolokwialnie. Akurat szukaliśmy pomysłu do trzeciego singla „Powiedz mi, że nie chcesz” więc zapytałem, czy oni może byliby chętni zrobić jakiś teledysk ze mną i tak się jakoś udało. Teraz, nie wyobrażam sobie jeszcze przez parę teledysków współpracy z kimś innym. Oni są naprawdę wyjątkowi. Mają świeże, znakomite pomysły i realizują je na bardzo wysokim poziomie. A są bardzo młodymi ludźmi, ale ich talent przekracza granice rozsądku (śmiech). Współpraca przy teledysku „4:30” też była bardzo przyjemna chociaż dla nich, tak jak sobie rozmawialiśmy, to było trochę inne zadanie. Trudniejsze może, bo nie mieli takiej swobody jeśli chodzi o scenariusz. Za to mieli konkretne, narzucone wydarzenia i musieli sobie w tym obszarze poradzić. Nie mogli pokombinować takich tajemnic jak to zwykle lubią robić i ukrywać miliona rzeczy pośród tych ujęć ale myślę, że efekt jest bardzo zadowalający. Na pewno nie jest to obojętny teledysk. Wydaje mi się, że każdy kto go ogląda, ma swoje przemyślenia na ten temat, to się wzrusza. Ja i moi najbliżsi przynajmniej tak mamy – wzruszamy się nawet, troszkę. Zresztą, w tym teledysku wiele rzeczy mnie wzrusza. Głupio mi tak mówić, bo jestem autorem tej piosenki, ale końcowe sceny klipu kiedy wchodzą ostatnie dźwięki i chórek już bez słów, a w obrazku wszystko dzieje się coraz szybciej i ten wschód słońca na końcu, to są takie piękne obrazy, że ta łza się w oku kręci, nawet w dwóch.

PsychoKino może mieli trudniejsze zadanie ale dorzucili trochę swoich kamyczków do tego ogródka, bazowali na zdjęciach z filmu, ale te wszystkie ujęcia puszczone odwrotnie gdzie koniec jest początkiem, zwijające się polskie flagi zamiast rozwijać się… – to jest bardzo symboliczne w tym przypadku. Ja miałam gęsią skórkę. Opowiedz proszę też o filmie…

W filmie najbardziej poruszająca była dla mnie historia Rudego i dlatego też z jego perspektywy postanowiłem pisać tekst do piosenki. On przeżył to wszystko najbardziej brutalnie i tragicznie. Miał nieszczęście doświadczyć tej najbardziej bolesnej strony tego wszystkiego, fizycznie, po prostu. I to było dla mnie takie najbardziej poruszające. Bliskość, przyjaźń i odwaga wszystkich tych młodych ludzi, to też było bardzo przejmujące. I w teledysku też, tam gdzie widać śmierć każdego z bohaterów to są takie momenty, w których dreszcze przechodzą. Poza tym też postać tej starszej kobiety, która wspomina wydarzenia z przeszłości, sama w sobie jest wzruszająca. Teraz mamy świat spokojny choć akurat kiedy rozmawiamy, to niekoniecznie, bo bardzo niedaleko stąd dzieją się straszne rzeczy. Film jest oparty o retrospekcję. Ona teraz sobie leży i odpoczywa, ale w przeszłości przeżyła strasznie dużo wszystkiego, zaznała cierpienia i dotknęła sensu życia w ogóle, że dziś ma jakiś taki spokój i smutek w sobie. Życie miało wtedy może większy sens. Teraz wielu ludzi nie wie co chciałoby w życiu robić. Żyje tak po prostu, bo dostali już to życie. To brną, robią sobie coś tam i posługują się jakimiś wartościami, które są wpajane przez rodzinę, że trzeba się uczyć, pracować, założyć rodzinę, a potem to już można odpoczywać. Wtedy tak nie było. Każdy dzień był ryzykiem. Mówię o tych konkretnych wydarzeniach, które są przedstawione w „Kamieniach na szaniec”. Życie było ogromną wartością. Samo to, że możesz żyć. Nie było tak bagatelizowane i tak nie szanowane, na pewno.

fot. Katarzyna Średnicka

Gdybyś żył w tamtych czasach, to że użyję Twoich słów „oddałbyś wszystko, żeby wszystko mieć”? Miałbyś taką odwagę?

Na pewno chciałbym myśleć w taki sposób o sobie, że poświęciłbym właśnie wszystko – życie, przyjaciół, bezpieczeństwo przynajmniej za samą wiarę w to, że jeżeli poświęcę się, to inni ludzie będą mieli lepszy świat, w moim kraju będą mogli sobie spokojnie żyć. Chciałbym wierzyć, że tak bym postępował, ale nie wiem, czy tak by było. Raczej, jeżeli byłbym sobą, miałbym taką rodzinę jaką mam, to wydaje mi się że tak, że miałbym szanse na to, żeby w taki sposób walczyć o spokój i o wolność. Kiedyś rozmawiałem z kimś, że chyba nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tragedii np. II wojny światowej. Żyjemy w całkiem innym świecie, przynajmniej ja, urodzony w 1993 roku. W miarę spokojnym, w Polsce w tym czasie nie było jakichś strasznych tragedii, oprócz świata politycznego, bo tam zawsze się dzieją dziwne rzeczy. Miałem spokojne dzieciństwo. Nie odczuwałem głodu. Czasami było zimno. Ale nie było jakichś smutków przesadnych. Ten ktoś mi odpowiedział, że nie musisz żyć w czasach II wojny światowej, żeby wiedzieć jakie to jest tragiczne i jak bardzo nie powinno się nigdy powtórzyć. Zgadzam się, ale nadal nie poczuję tej przerażającej potęgi terroru, która wtedy była wszechobecna. Nie mam nawet możliwości sobie tego wyobrazić. To przekracza ludzkie pojęcie, że ktoś mógł sobie iść ulicą i przez to, że się źle ukłonił albo zaszedł drogę nie w tę stronę, to stracił życie i nikt za to nie odpowiadał. Dla mnie to jest „tylko” historia, bardzo przerażająca i ciężko mi w nią wierzyć, że tak było, a tak było! Dbam o to, żeby faktycznie nie być obojętnym wobec takich historii, żeby przeżywać je i traktować z powagą. I doceniać, to że dzisiaj jest bezpiecznie, przynajmniej tutaj, w miejscu naszym, kraju.

W słowach piosenki „!H.a.p.p.y!” ująłeś taką odezwę do ludzkości: skończmy z bezsensownymi, bezargumentowymi kłótniami, to nie ma sensu. Jesteś bardziej rozjemcą, czy wojownikiem?

Wydaje mi się, że gdzieś w środku jestem myślicielem. Przynajmniej lubię tak o sobie myśleć. Bardzo cenię sprawiedliwość i bardzo chcę, żeby każdy kto w jakiś sposób zranił drugiego człowieka albo ograniczał jego swobodę odpowiedział za to. Mam dość drastyczne podejście na przykład do ludzi w moim mieście. Wielokrotnie zdarzało się, że wracając wieczorami do domu po próbie z zespołem, czy po prostu skądś indziej, byliśmy zaczepiani, atakowani za nic. Na własnej skórze tego nie odczułem, ale moi przyjaciele z zespołu tak. Jeden stracił dwa zęby, niestety, dwie jedynki. Teraz ma bardzo ładne, lepsze niż wtedy (uśmiech), ale to nie usprawiedliwia agresorów i nie zwalnia ich z odpowiedzialności, za to co wtedy zrobili. Nic nie usprawiedliwia bezmyślnej agresji. Takie mam poglądy. Bardzo się stresuję i irytuję w takich okolicznościach i staję się wulgarny. Ostatnio miałem taką sytuację po koncercie. Ktoś bardzo prowokacyjnie szedł na wprost nas, jakby tylko chciał nas zaczepić i mieć pretekst, żeby nas skrzywdzić. A że byłem w obecności dziewczyny, to poczułem bohaterski zew. Oczywiście ostatecznie nie dałem się sprowokować, nic z tym nie zrobiłem, ale jak już weszliśmy do hotelu i byliśmy bezpieczni, to wylałem przez jakieś piętnaście minut wszystkie moje bóle i złości, używając praktycznie wszystkich wulgaryzmów jakie znam, a kończąc na tym, że fajnie by było gdyby każdy odpowiadał za takie rzeczy. Bo jakim prawem ktoś tak się zachowuje? Nie rozumiem po prostu, jak osoba, która może zagrażać innym niewinnym, bezbronnym ludziom, może czerpać przyjemność z tego stanu. To jest dla mnie niepojęte.

Znów posłużę się słowami z Twojej piosenki: gdzie spuszczasz myśli ze smyczy w takiej sytuacji, co robisz – oprócz wylewania żali Ewelinie, swojej dziewczynie, żeby uwolnić tę agresję, która się kumuluje w odpowiedzi na agresję, zwłaszcza kiedy jesteś bezsilny.

Wydaje mi się, że jestem bardzo cierpliwym człowiekiem i mam sporą tolerancję na takie rzeczy. Pewnie trochę w obawie o to co się stanie, jeśli zareaguję w jakiś sposób, pozwalam sobie na neutralność i nie reagowanie. Ale wiem, że nadejdzie taki dzień, że jeżeli ktoś zrobi nieprzychylny krok w moją stronę, to że będę w stanie fizycznie zareagować i boję się o zdrowie tej osoby, bo ta frustracja narasta we mnie od długiego czasu. Jeżeli utożsamię akurat tę jedną osobę ze wszystkim, całym bólem, którego doświadczyłem ze strony ludzi agresywnych, to może być niebezpiecznie. Chociaż prawdopodobnie skończy się tak jak kiedyś, kiedy dostałem w twarz z pięści i zabawa się skończyła. Miałem pęknięty nos. Wierzę, że teraz zrobiłbym jakiś unik i uprzykrzyłbym życie takiego człowieka. I wcale mi nie jest źle z tą myślą. Choć wiem, że reagowanie agresywnie na agresję nic nie zmieni. Ale ja się będę lepiej czuł z tym, że zrobiłem coś, że nie pozwoliłem by ktoś obrażał moją dziewczynę, czy mnie za coś, co jest nieprawdą. Chociaż jak ktoś obraża mnie, to w sumie mam na to luz ale jeżeli ktoś obraża moich bliskich, to mnie boli. A tak na co dzień, to gram w gry, zabijam potwory, może tam uciekają te smutne rzeczy? Rozmawiam też dużo z moją rodziną. Mamy czasami takie akcje, że po prostu wybieramy jeden temat, tak nieświadomie, sam się nawija i przez godzinę potrafimy wszystkie złe rzeczy omówić, a potem jest już lżej. Taka pewnie swego rodzaju spowiedź, czy coś, no!

Strasznie się waleczny zrobiłeś!

Tak.

Pierwsza płyta była może i o toksycznej, może i o niespełnionej ale jednak miłości…

No tak.

A teraz czuję, że w Tobie buzuje dużo różnych tematów, czy one będą miały przełożenie na jakieś teksty bardziej społeczne?

Wydaje mi się, że na płycie Curly Heads poruszę więcej takich spraw. Teraz jestem trochę innym człowiekiem niż pięć lat temu, kiedy zakładaliśmy zespół. I też o innych rzeczach pewnie będę pisał, zwłaszcza że zrezygnowaliśmy praktycznie z całego materiału, który robiliśmy wtedy i tworzymy nowy więc nie będę na pewno korzystał z tekstów, które zobaczyło wtedy może dwa tysiące ludzi. Dziś potrzebuję nowego przesłania. Curly Heads będzie na pewno takim krzykiem, wyrazem buntu przeciw właśnie niesprawiedliwości. Tak myślę. A moja druga płyta? Zobaczymy, bo to też pewnie będę już  w trochę innym miejscu do tego czasu. Po Curly Heads, być może znowu będę potrzebował takiego spokojnego miejsca, wyciszenia i sentymentów.

fot. Łukasz Ziętek

A czego możemy się teraz spodziewać po Curly Heads muzycznie. Na pewno Ty już masz większą świadomość, muzycy też na pewno zmienili podejście. Zdradzisz coś?

Mieliśmy okazję jakiś czas temu z Curly Heads nagrać dziesięć utworów na demo, myśląc że to są nasze najlepsze utwory. Tak naprawdę traktowaliśmy to po prostu jako taki krok – zrobimy demo i potem możemy iść już do studia. Nagraliśmy wszystko i… stwierdziliśmy, że to w sumie nie jest to, co chcielibyśmy słyszeć na naszej płycie. To są dźwięki, którymi się znudziliśmy i nie jesteśmy pewni, czy to odpowiada temu, w co teraz wierzymy muzycznie. Zaczęliśmy robić nowe rzeczy. W  ciągu dwóch ostatnich prób udało nam się zrobić dwa nowe kawałki, które bardzo zaskoczyły mnie tym, jak są inne i dojrzałe! Na ostatnim spotkaniu zespołowym, był tam alkohol i pizza, po godzinie, czy dwóch rozmów, podsumowywaliśmy naszą muzykę, że ta płyta będzie miała ładne, przyjemne melodie albo bardzo dobre brzmienie i rytmikę. Na takie rzeczy będzie się dzieliła.

Poczekamy, posłuchamy. A kto będzie produkował płytę?

Nie wiem, czy producent chciałby, żebym tę informację teraz zdradzał, bo to jest chyba jego debiut w tej roli, ale uchylając rąbka tajemnicy mogę powiedzieć, że jest moim bardzo dobrym przyjacielem.

Ależ jesteś zagadkową postacią! Do „Elephanta” napisałeś taki tekst, że zastanawiam się czy masz - trochę nam to wynika z tej rozmowy - jakieś alter ego, jakiegoś bohatera książkowego, może filmowego? To, że wybrałeś Psychokino, a oni są szalenie filmowi, świadczy, że oprócz gier komputerowych, które dziś też już są bardzo plastyczne, lubisz kino.

Pewnie mam kilka takich osób, idoli w pewnym sensie. Postać Ryana Goslinga w filmie „Drive”, to jest ktoś, kim chciałbym na pewno kiedyś zostać. To jest właśnie taki sprawiedliwy człowiek. Poza tym, bardzo męski i odważny. To lubię. Niestety, bardzo daleko mi do Ryana Goslinga, nie tylko wizualnie, chociaż przede wszystkim, no ale gdzieś tam sobie do tego dążę. Jest XXI wiek, może będzie łatwiej się upodobnić do niego (śmiech), a poza tym sam aktor jest świetnym człowiekiem. Oczywiście nie znam go i nie mam prawa mówić jaki jest, ale z wywiadów i jego muzycznej działalności, wnioskuję, że jest chyba bardzo wrażliwym i takim sentymentalnym gościem, a ja to lubię. Drugą taką osobą, może nie z filmu, ale ze świata muzycznego jest dla mnie Julian Casablancas - takim artystą jeśli miałbym kiedyś zostać, to chciałbym. Niekoniecznie idealnym techniczne, ale charyzmatycznym. Popełniającym jakieś swoje błędy, niedoskonałym, ale takim, który jest tym kim jest, niczego nie udaje. I ma taką aurę wokół siebie, że jeżeli podchodzisz do takiej osoby, to od razu myślisz: spoko, może nie rozumiem co ten człowiek próbuje przekazać ale jakoś tak po prostu go szanuję, niech sobie żyje.

A widziałeś też „Blue Valentine” z Ryanem?

Tak, „Blue Valentine” - o tym smutnym związku.

On bierze udział w dobrych, „życiowych” projektach. A „Drive” to też przepiękne dzieło filmowe. Poza wszystkim, gdyby wszyscy faceci na tym świecie byli tacy jak jego bohater, byłoby bosko (śmiech) – świetny wzorzec wybrałeś!

A wiesz co jest najlepsze...  Jego postać była tak wiarygodna i tak, wydaje mi się, widz chciał się z nią utożsamiać, że ja byłem przekonany, że na 100% go znam. Mój brat, który widział ten film wcześniej, zapytał mnie potem, jak on ma na imię w filmie. No, jak on miał na imię? Okazuje się, że on nie miał imienia w tym filmie! Że znamy go bardziej niż siebie, a nie wiemy nawet jak ma na imię, bo w napisach jest  po prostu „driverem” i wtedy myślisz sobie: łoooooooooooooooo! Niezły myk psychologiczny. To było piękne, właśnie w ten sposób się dowiedzieć, że on nie ma imienia, a znasz go lepiej niż ludzi, których imiona znasz od lat.

Bardzo fajnie, że o tym powiedziałeś. U Ciebie w tekstach też są opowieści o takich zwykłych ludziach i zwykłych rzeczach. „Vitane” mógłby być songiem na akcje charytatywne. Z jaką ideą pisałeś tę piosenkę, te słowa?

„Vitane” to utwór, w którym wymieszałem klika różnych historii. Samego siebie trochę, moje przemyślenia o życiu i śmierci, ale też gościa, który przeżył rozstanie i nie może się z tym uporać. Mamy tu też wizję tego, że wokół jest bardzo dużo zła, a tam gdzie nie ma tego zła, to jest to zło ignorowane i jakoś tak nie zwraca się na nie uwagi. Akurat w tym tekście konkretnie wymieniam głód. Ale właśnie o to mi chodziło, żeby z kilku perspektyw opisać takie życiowe przemyślenia. Refren w ładny sposób – mam nadzieję - mówi o tym, czym dla mnie jest miłość, rodzina i dom. Lubię wolność interpretacji, lubię jak sobie ktoś tam dołoży coś ze swoich przeżyć, a niekoniecznie stara się szukać tylko moich.

Fakt, popełniłeś parę takich zdań, które zapadają w pamięć i człowiek szuka po prostu skojarzeń u siebie, identyfikując się jednocześnie z Tobą. Trochę się tak zrobiło, czy tego chcesz czy nie, że stałeś się głosem pokolenia dwudziestolatków - co chciałbyś, jakie  swoje credo,  czy hierarchię wartości, tym ludziom przekazać. Właśnie takim, o których wspominałeś wcześniej w naszej rozmowy, którzy często nie widzą co zrobić ze swoim życiem?

Nie mogę potwierdzić, że jestem głosem pokolenia bo bardzo wielu moich rówieśników – widzę to w komentarzach – wcale nie traktuje mnie jakoś poważnie i nie uważa żebym był kimkolwiek istotnym w ich życiu. Jest też, co jest bardzo miłe, wiele osób które uważają wręcz przeciwnie, że bardzo fajnie, że się pojawiłem i że mam możliwość tworzenia i że oni się z tym utożsamiają i te teksty, które piszę, trafiają do nich. Ale wydaje mi się, że równie wielka grupa jest tych zwolenników, jak i ludzi obojętnych. Tym ludziom, którzy lubią to co tworzę, wierzą w moją wizję świata, to nie wiem, czy chciałbym coś mówić. To jest w moich piosenkach. Jest taka gra, Minecraft, gdzie budzisz się w środku świata i nie masz w sumie żadnych wskazówek co robić. Sam musisz zdecydować, co chcesz robić. Okazuje się, że w nocy są potwory i trzeba przed nimi się schować i zrobić schronienie na drzewie itp. Nie mówię, że porównuję życie do gry komputerowej, ale chyba chciałbym żeby tak to wyglądało, żeby każdy sam sobie znalazł sposób jak przeżyć życie. Osobiście nie widzę ogromnego sensu w istnieniu w ogóle. Jest to dla mnie bardzo przytłaczająca wizja, to, że umrę za jakiś czas. Chociaż prawdopodobnie będę miał jeszcze trochę lat do przeżycia, przynajmniej mam nadzieję, dbam raczej o zdrowie, to nie potrafię sobie z tym poradzić, że umrę i nic mnie nie czeka więcej.  Raczej tak patrzę na to, że będzie się działo to, co się działo zanim się urodziłem, czyli nic i mam z tym problem. Łapię taki stan czasami, bardzo paniczny wręcz, że przez kilka dni potrafię być totalnie przerażony, bo dosłownie przez kilka sekund odczuwam taką pustkę, która nastąpi na pewno dla wszystkich. Ale po tych trzech dniach czuję  oczyszczenie i rozumiem, że nie ma co płakać bo to się stanie, czy tego chcę, czy nie więc warto korzystać z dnia na dzień z tego że żyję i że teraz na przykład nie mam prawa narzekać bo mam ogromną przyjemność robienia tego co kocham! I jeszcze mogę się skupić wyłącznie na tym. Teraz i prawdopodobnie przez najbliższych kilka miesięcy, może nawet lat, więc to jest ogromne szczęście i muszę to doceniać i jak tak myślę, to jestem bardziej optymistycznie nastawiony do życia. Ale jeśli chodzi o taką jedną myśl, to chciałbym chyba żeby ludzie robili to, co uważają za słuszne i żeby byli szczęśliwi i dążyli do szczęścia bo ostatecznie to ma znaczenie ale żeby nie uprzykrzali życia ludziom dookoła. Jeżeli według czegoś takiego się żyje, to wszystko OK. Raczej.

A Ty masz jakąś myśl, którą byś sobie wytatuował jako swoje życiowe credo?

Chyba nie jestem zwolennikiem tatuowania sobie złotych myśli bo pewnie mi się to zmieni kiedyś i musiałbym zrobić z tego tekstu jakiegoś pingwina, czy coś. Ale myślę o tatuażach i chciałbym mieć kilka. Bardziej symboli, w które wierzę, niż słów budujących myśl. I nie chodzi mi o symbole religijne tylko takie wartości np. z gier komputerowych powyciągane.

A co symbolicznie pierwszego, czyli najważniejszego Cię określi?

Pierwszy tatuaż nie pochodziłby z gry komputerowej, bo myślę o czymś, co jest mi bardzo bliskie. Przynajmniej tak lubię myśleć, że to jest rzecz, która będzie przy mnie przez wiele lat. To teraz źle zabrzmi bo nie powiem o żadnej osobie ale o… mikrofonie. Po prostu. Chciałbym mieć wytatuowany mikrofon, żeby to był taki mój instrument w pewnym sensie…

Nawet wielowymiarowo i bardzo symboliczne, od razu kojarzy się z przekazem. Trzymaj się tego symbolu bez względu na ilość Fryderyków, które otrzymasz. Wielu ludziom dajesz poczucie komfortu i szczęścia. Jak mawia mój ukochany zespół Pearl Jam: stay who You are. Nie zmieniaj się!

Rozmawiała: Anita Banita Bartosik

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!