Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Piosenka o szmince i Coca-Coli

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Piosenka o szmince i Coca-Coli

Piosenka o szmince i Coca-Coli

11.07.14

Poznajcie Franka. Nie, zaraz. Nie poznacie go nigdy. Ukrywa się w wielkiej sztucznej głowie. I ma zespół. Ale Frank nie chce sławy, więc pewnie nigdy o nim nie usłyszycie. Chyba że wybierzecie się na film o nim. Do kin weszła opowieść o czarującym dziwaku w gwiazdorskiej obsadzie. O tym dlaczego Maggie Gyllenhaal jest idealnie wredna, Michael Fassbender wspaniały, Jack White powinien znaleźć sobie polską żonę, a internet uzależnia i inspiruje, opowiada nam Lenny Abrahamson, reżyser filmu "Frank".

Anna Gacek: Obiecałam sobie, że pierwsze pytanie nie będzie o Michaela Fassbendera, tytułowego Franka, ale to silniejsze ode mnie. Kiedy do głównej roli szuka się aktora, który nie będzie grał twarzą - czymś potężnym jeśli chodzi o ekspresję i emocje, na czym polega proces selekcji i co sprawia, że znajduje się ideał?

Lenny Abrahamson: Wiedziałem, że osoba, która zagra Franka będzie musiała mierzyć się z pewnymi ograniczeniami. Ale miałem wrażenie, że dzięki tej masce nie tylko się traci, ale i zyskuje. Kiedy zakładasz maskę, zaczynasz wyrażać siebie w inny sposób, za pomocą innych środków. To zupełnie nowy język. Pracując nad filmem wiedziałem, że to nie będzie zwykła współpraca. Miałem też inne oczekiwania. Potrzebowałem kogoś, kto będzie miał silną charyzmę, inteligencję, wyrazistą postawę. Michael jest w świetnym momencie swojej kariery. Jest dziś wielkim aktorem. I bez dwóch zdań charyzmatycznym. Wydało mi się to zabawne i przewrotne, zasłonić twarz, którą dziś wszyscy chcą filmować, fotografować. A film jest i o tym, jak twój wizerunek jest twoją marką. Ile znaczy twoja twarz. Czy kiedy patrzysz na Michaela Fassbendera, widzisz jeszcze człowieka, czy już tylko słynną twarz? Ukrycie go wydało mi się wielowymiarowym doświadczeniem artystycznym. I czymś nowym dla niego, bo do tej pory zawsze się odkrywał. Dlatego też tak zakochał się w tym scenariuszu. Powiedział, że wydał mu się czymś oryginalnym i przezabawnym. On szuka wyzwań i interesujących tematów.

Ktoś z jego statusem mógłby dziś wybierać same superprodukcje i kasować za nie miliony dolarów. A jemu wciąż chce zagrać się w kameralnym, dziwnym filmie...

Tak, to wspaniałe. Mój poprzedni film, 'What Richard Did', spotkał się ze sporym zainteresowaniem w Stanach. Mogłem cynicznie szukać scenariusza, który pozwoliłby mi kontynuować ten sukces. A chciałem nowego wyzwania. 'Frank' z pewnością takim jest. Podobnie jak Michael, zakochałem się w tym scenariuszu. O tym jest zresztą ten film - jak bardzo kochasz swoją twórczość. Zawsze tworzysz dla publiczności, to oczywiste. Frank też robi to dla kogoś. Ale nie wolno być przy tym cynikiem. My naszą twórczością chcemy się dzielić. Tu nie ma kalkulacji, jak zwabić publiczność. Dziś filmy robi się jak wielkie projekty naukowe, analizując każdy aspekt, który może przyciągnąć tłumy. To dwa bardzo różne podejścia do sztuki filmowej. 'Frank' jest dziełem miłości. Wszyscy, którzy pracowali przy tym filmie, zakochali się w tym projekcie.

fot. Gutek Film

I chyba wszystkie zaangażowane strony, choć domyślam się, że nie był to warunek, kochają muzykę.

Tak, zdecydowanie. To jest muzyczny film. Wspólnie ze Stephenem Rennicksem, kompozytorem, zdecydowaliśmy, że wszystko co słyszycie w filmie to muzyka grana na żywo na planie - żadnych dogrywek w studiu. Aktorzy grają naprawdę, a to znaczy, że musieli być nie tylko aktorami, ale i muzykami. To był niezwykle ważny czynnik, kiedy myślałem o wyborze aktorów. Było zabawnie, musiałem trzymać ich granie w ryzach, uciekali od scenariusza w improwizacje - poczuli się prawdziwym zespołem! Przy instrumentach zachowywali się jak dzieciaki w sklepie z zabawkami. Bo - zdradzę tajemnicę - aktorzy po cichu marzą, by być gwiazdami rocka. Tu mieli szansę, by naprawdę tak się poczuć. Kręcenie tego filmu było niezwykle radosnym doświadczeniem także dlatego, że ci wspaniali aktorzy wyszli poza strefę swojego komfortu. W swoim zawodzie czują, że stoją pewnie na nogach. Jako muzycy - właściwie zaczynali od zera. To sprawiło, że na planie stawili się jakby... delikatniejsi? Bardziej wrażliwi. A to świetny punkt wyjścia do każdej pracy twórczej.

Napisaliście piosenki w pewnym sensie na zamówienie. Jedna musiała być przebojowa, kolejna zabawna, jeszcze inna zupełnie pojechana, by oddać oderwany od rzeczywistości charakter muzyki zespołu. To musi być wyzwanie, bo gdyby tak łatwo pisało się na przykład przeboje, każdy muzyk miałby na koncie dziesięć platynowych płyt.

Z tą 'najbardziej przystępną piosenką świata jaką napisał Frank' (rzeczywiście nieskomplikowane, a przy tym dość okropne dzieło - przyp. ag), jest dość zabawna historia - udało się nam napisać takie dwie, wyjdą na ścieżce dźwiękowej filmu. Na etapie scenariusza wydawało się nam, że musi to być dziwny, trudny utwór, bo Frank nie myśli przecież kategoriami komercyjnymi. A później doszedłem to wniosku, że jeszcze śmieszniejsze będzie pokazanie, co szalona jednostka myśli o przebojach i muzyce pop, jak ją rozumie. Jon Ronson, współautor scenariusza, napisał tekst tej piosenki. Jak wiesz, jest o szmince i Coca-Coli. Muzykę napisał Stephen, zajęło mu to jeden wieczór, równie szybko ze swoją interpretacją uporał się Michael. Jest jeszcze jedna 'prawdziwa' piosenka w filmie, 'I Love You All'. Ona kończy film, jest świetna i też powstała bardzo szybko. Ale cała koncepcja tego, jak ten zespół ma brzmieć i co sobą reprezentować, to była wielka praca. Nad muzyką do 'Franka' pracowaliśmy w sumie rok.


Nie jesteś autorem scenariusza 'Franka'. Natknąłeś się na niego i w nim zakochałeś, czy to rzecz na zamówienie - chciałeś zrobić film o takiej postaci?

Tak, wszytko zaczyna się od Jona i Petera Straughana - autorów scenariusza. Jon w latach osiemdziesiątych grał w Manchesterze w zespole genialnego zupełnie faceta, Chrisa Sievey'a. Jednym z jego wcieleń była postać Franka - nakładał wtedy na siebie te wielką głowę i stawał się tą postacią. To nie było przebranie - Chris w masce nie był kolesiem w masce, stawał się Frankiem. Jon napisał książkę o chwilach spędzonych z Chrisem - to baza naszego filmu, choć ten jest zupełnie fikcyjny. Ale nasz bohater ma w sobie wiele z tamtego Franka - bo ten film celebruje postaci takie jak Chris. Błyskotliwe, kreatywne umysły działające poza mainstreamem.

Frank - postać wykreowana przez nieżyjącego już Sievey'a - cieszył się sporą popularnością w Wielkiej Brytanii. Pamiętasz te występy?

Tak. Najwięcej fanów miał chyba w północnej Anglii, ale i ja - mieszkając w Irlandii - oglądałem go w telewizji. Pamiętam jego występ choćby w Top Of The Pops... Frank był postacią komediową. A nasz Frank jest mężczyzną schowanym w wielkiej głowie. Tamten Frank był postacią w masce, całością, trochę jak bohater z kreskówki. Chris nie chciał filmu o swoim życiu, biografii. Jon uszanował to, stąd posłużył nam jedynie za inspirację. Wyobrażaliśmy sobie, że nasz Frank, gdy był dzieckiem, w amerykańskiej telewizji zobaczył występ Franka Sidebottoma (imię i nazwisko postaci wykreowanej przez Sievey'a - przyp. ag) i nabawił się obsesji na jego punkcie, która doprowadziła go do zakrycia swojej twarzy. Takie przypadki nie są niczym niezwykłym w kulturze - o, choćby Daniel Johnston zafascynowany serialem rysunkowym 'Kacper i przyjaciele'. Chciałem w tym filmie celebrować wszystkich dziwaków i outsiderów, którzy nigdy nie przebili się do kultury masowej. Ich twórczość często traktowana jest jako żart, a jest w niej przecież też tyle piękna! 'Frank' jest filmem komediowym, ale z nikogo się nie nabijamy. To raczej przewrotny rodzaj hołdu.

fot. Gutek Film

Ten film ma dwóch głównych bohaterów - jest dołączający do zespołu Franka Jon. Młody chłopak, który marzy nie tylko o graniu muzyki, ale i - w przeciwieństwie do ukrytego w masce człowieka - o sukcesie komercyjnym.

Jon jest człowiekiem 'dziś'. Jest jednym z tych, którzy przychodzą na przesłuchania do 'X Factor'. Często są okropni, jury mówi im to wprost, a oni i tak są przekonani, że odniosą sukces. Bo tak bardzo tego chcą. Żyjemy w czasach - to pewnie wpływ Ameryki - kiedy wmawia się nam, że jeśli bardzo czegoś chcesz, osiągniesz to. Musisz tylko wierzyć w siebie, zapieprzać i mieć nieco szczęścia. Nie wierzę w to. Ja marzę o przebiegnięciu stu metrów na Igrzyskach Olimpijskich i co? To się nie zdarzy, nigdy.

Nie mów tak. Rozmawiamy kilka dni po meczu Brazylia - Niemcy. Teraz można już myśleć, że wszystko jest możliwe.

(śmiech) Dziś nawet ja czuję, że pokonałbym Brazylię na Mundialu! Jon wierzy, że ciężką pracą i zaangażowaniem odkryje sekret kreatywności, tego jak to wszystko działa. Też tak miałem, gdy byłem młody. Czytałem biografie słynnych ludzi, przekonany, że gdzieś w nich zawarty jest sekret, jak im się udało. Dziś już wiem, że nie ma czegoś takiego - talent i ciężka praca, to podstawa. Jon potrzebuje sukcesu, by poczuć się wartościowym człowiekiem. Jego poszukiwanie spełnienia jest wręcz desperackie. O tym też jest 'Frank' - by zaakceptować swoje ograniczenia, nie ma w nich nic złego. Jon jest zwierciadłem płytkiego oblicza współczesnej kultury. Frank i jego gromadka to outsiderzy. Mają w sobie wielki potencjał, są bardzo kreatywni i nie wiedzą co z tym zrobić. Jon to wytwór współczesnych mediów. Pokazujemy to w filmie: ile osób obserwuje cię na Twitterze, ile masz odsłon na YouTube - to dziś takie ważne i to dziś niby o czymś świadczy.

Jon podawał te numery z dokładnością co do jednego - to już obsesja?

To jest obsesja. Jestem na Twitterze. Niedawno odbył się proces weryfikacji mojego konta. Jeśli jesteś osobą publiczną, by ludzie wiedzieli, że to naprawdę ty, a nie ktoś, kto się pod ciebie podszywa, weryfikują cię na niebiesko. Któregoś dnia odkryłem, że mam na swoim profilu taki niebieski znaczek. Wstyd mi o tym mówić, ale zrobiło mi się bardzo przyjemnie, gdy zobaczyłem, że funkcjonuję jako osoba publiczna. No ale cóż, takie są pułapki dzisiejszego świata. Sprawdzanie, ile osób cię obserwuje i tak dalej... Facebook mnie nie pociąga, ale w Twittera się wciągnąłem. Pozwala dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy, jeśli obserwujesz interesujących ludzi. A że jest przy okazji małym narkotykiem pompującym twoje ego i konsumującym czas, to osobny temat. Wiesz, że doczekaliśmy czasów, kiedy wielkie aktorskie gwiazdy mają w kontrakcie ze studiem, że muszą być na Twitterze? To znaczy, że będą i tam promować film. Na etapie castingu to dziś istotny dla producentów czynnik, wyobrażasz sobie? Kto ma dziesięć milionów fanów na Twitterze jest bardziej łakomym kąskiem, kiedy kompletuje się obsadę wielkiej hollywoodzkiej produkcji. Dołująca świadomość.

fot. Gutek Film

Porozmawiajmy o twoim castingu. Od razu widziałeś Maggie Gyllenhaal w roli Clary, zimnej, wyniosłej członkini zespołu?

Czasem już podczas pierwszego czytania scenariusza masz przed oczami twarz, którą widzisz w danej roli. Czasem przychodzi to dużo później. Postać Clary ma za sobą sporą ewolucję. Widzisz, w pierwszym scenariuszu Clara była Klausem, niemieckim muzykiem z art-rockowym zapleczem. Klaus był berlińskim anarchistą, który zaczynał w latach siedemdziesiątych. Tę postać zainspirował Klaus Kinski, była więc dość... trudna. W pewnym momencie wydało się nam, że taka osobowość będzie bardziej interesująca jako kobieta, tak narodziła się Clara. Na szczycie aktorek, które mogłyby ją zagrać, miałem właśnie Maggie. Ona robi wrażenie. Jest niewiarygodnie inteligentna, arystokratyczna, nieprzystępna. Dla Jona niechęć Clary jest miażdżącym doświadczeniem, potrzebowaliśmy kogoś zimnego, zdystansowanego do tej roli. Maggie była idealna. Po pierwszej rozmowie telefonicznej, kiedy zaproponowałem jej tę rolę, przyleciałem do niej do Nowego Jorku. Odmówiła mi, powiedziała, że nie czuje tego filmu.  Chciałem ją przekonać rozmową w cztery oczy. Spędziliśmy wspólnie dzień, piękny dzień. Rozmawialiśmy o tym scenariuszu. I ciągle nic, nie chciała tego zrobić. Tłumaczyła to ciągle w ten sam sposób - dla niej to było zbyt niezwykłe, za dziwne. Jej odmowa złamała mi serce. Jakieś trzy tygodnie później, pamiętam, byłem wtedy na lotnisku, zadzwoniła do mnie. Zapytała, czy kogoś obsadziłem już w tej roli. Odparłem, że nie, bo wciąż nie potrafię myśleć o nikim innym. Odparła: Znakomicie, bo chcę zagrać Clarę. Powiedziała mi później, że to był pierwszy raz, kiedy zmieniła zdanie. Kiedy mi odmawiała, gdzieś głęboko w sercu rozumiałem jej decyzję. Bo pamiętam moją rozmowę z moim agentem, gdy dostałem pierwszą wersję scenariusza. 'Frank' wydał mi się mocno ryzykownym filmem, wręcz z potencjałem klęski. Masz głównego bohatera bez twarzy, bez całej palety emocji, dziwaka i odludka. Jak to oswoić? A z drugiej strony, mimo tych wszystkich wątpliwości, jakoś nie mogłem o nim zapomnieć.

I jeszcze jedna kobieta filmu, Carla Azar - gra perkusistkę, chociaż to niezręczne sformułowanie. Carla jest perkusistką, bardzo cenioną. Gra z Jackiem White'em, a to jest ktoś, kto nie toleruje przeciętności. Skąd świetny muzyk w składzie aktorów - amatorów?

Carla jest jedną z najlepszych perkusistek na świecie. Przyjaźni się z Polly Jean Harvey. Rozmawiałem z nią kiedyś o Carli. PJ powiedziała o niej - kiedy słucham, jak gra na perkusji, widzę kogoś, kto spada ze schodów i zawsze ląduje na dwóch nogach - coś w tym jest. Ma niesamowitą rytmiczną sprawność, mogę jej słuchać godzinami. Jest muzykiem z krwi i kości, czuć, jak bardzo to u niej jest organiczne. Już na etapie castingu wiedziałem, że perkusista musi być z prawdziwego zdarzenia. Pozostali aktorzy/muzycy mogą być w porządku, ale perkusista musi być świetny, bo jeśli nie masz rytmu - tej bazy, wszystko się wali. Fiona, szefowa castingu, przyniosła mi mnóstwo opcji. Ale to Carla wydała mi się tą najbardziej ekscytującą. Świetnie wygląda. Kiedy patrzyłem jak gra - choćby z Jackiem - nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jest piękna, jest intrygująca. I spodobał mi się pomysł, że za perkusją zasiądzie kobieta - to hołd choćby dla Moe Tucker, perkusistki The Velvet Underground. Drobna, śliczna kobieta za takim instrumentem. Pamiętam naszą pierwszą rozmowę. To nie był pierwszy scenariusz, jaki dostała. Ale wszystkim odmawiała. Poczuła jednak jakąś więź z tą bohaterką, zgodziła się. Podeszła do sprawy poważnie. Była debiutantką, pracowała z przyjaciółmi - aktorami z Los Angeles, konsultowała ze mną swoje pomysły, wymienialiśmy się nagraniami. Wreszcie była gotowa, by to zrobić i zrobiła to świetnie. Naprawdę cieszę się, że zaryzykowałem i zaprosiłem ją do tego filmu.

Jack White był w Polsce kilka dni temu. Zagrał koncert, a potem wyruszył na poszukiwania polskiej żony.

(śmiech, żona Lenny'ego jest Polką - przyp. ag) Cóż mogę powiedzieć, świetny pomysł Jack! Rekomenduję z całego serca! Jack wpadł odwiedzić Carlę na planie, poszli na spacer. Podszedł do niego chłopak i powiedział: Stary, wyglądasz jak Jack White! Na co Jack niewzruszony: Stary, wszyscy mi to mówią.

A czy filmowy zespół Soronprfbs zagra kiedyś prawdziwy koncert?

Tak! Kiedy zaczniemy amerykańską promocję filmu, wystąpią w telewizji. Nie mogę się doczekać! Leningrad Cowboys, Spinal Tap - jest piękna tradycja zespołów, które zaczęły działalność na planie filmowym.

Polubiłeś Franka?

Tak. Jest uroczy, bardzo wrażliwy. Michael świetnie zagrał tę postać - czasem jest tak bezbronnie niewinny, a czasem jest okrutnym tyranem. Nawet ta wielka głowa wydaje mi się czarująca. Potrafię sobie wyobrazić laleczki - Franki. Zachowałem sobie jedną z nich, tę z kobiecym makijażem. Jest u mnie w domu. Moje dzieci na pytanie co robi tata, odpowiadają - robi Franki!

Film kończy się sceną wykonania piosenki 'I Love You All', ale nie daje jednoznacznej odpowiedzi, co dalej z Frankiem. Myślisz, że będzie happy end?

Myślę, że jest! Jon się zmienia, jest inną osobą, niż kiedy dołączył do zespołu, pełniejszą. Zespół znów gra razem, wrócili do siebie. Oczywiście, mogłem zakończyć film sceną ich koncertu, po którym podchodzi menadżer i mówi - będziecie wielcy, chcę podpisać z wami kontrakt! Ale zrobiłoby się widzom od tego niedobrze, nie uważasz?


'Frank' opowiada o młodym zespole, trudnych początkach. Granie w sali prób ma w sobie coś romantycznie niewinnego, ale w sztuce chodzi o to, by się nią dzielić. Początki to nagrania demo, wrzucane do sieci z nadzieją, że ktoś je usłyszy. Ale kiedy przychodzi sukces i pasja staje się pracą, oczekuje się za nią zapłaty. Dziś, w czasach nielegalnych pobrań, szczególnie młodym twórcom coraz trudniej myśleć o sztuce jako sposobie na godne życie. Zgadzasz się z tym?

(najdłuższa pauza naszej rozmowy) Wierzę w wolność w sieci. Jestem przeciwny regulacjom w internecie, powinny być tylko te naprawdę konieczne. To powinna być wolna przestrzeń, bo ograniczenia wprowadzają najczęściej silniejsi, ci którzy mają władzę. Internet wydaje mi się jednym z ostatnich bastionów demokracji i niczym nie skrępowanej interakcji. Chciałbym trzymać korporacje, gigantów i monopolistów jak najdalej od internetu. Ale. W dzisiejszych czasach muzycy i filmowcy mierzą się z elementarną przeszkodą - jak przeżyć, jak się utrzymać, kiedy ich sztuka jest do zdobycia za darmo, nielegalnie. Wierzę w coś takiego jak własność intelektualna. Bezwzględnie powinna być chroniona. Świat się zmienia. Muzycy już wiedzą, że dziś pieniądze zarabia się nie na sprzedaży płyt, a na koncertach. Filmowcy mają tutaj zdecydowanie gorzej. Nielegalne ściąganie filmów jest plagą mojej branży. Wielkie studia jakoś to przetrwają, ale niezależni filmowcy - z czego będą żyć? Jak znajdą pieniądze na kolejny projekt, skoro poprzedni nie przyniósł zysku? Może mówię tutaj jak naiwny człowiek pełen ideałów, ale gdyby kultura była szeroko dostępna i tania, ludzie wybieraliby opcję legalną. Wiele nielegalnych ściągnięć bierze się z niecierpliwości, z oczekiwania na legalny produkt. Więc może rozwiązanie, w stronę którego zmierzamy, to błyskawiczny, globalny dostęp do sztuki. Ale nie za darmo. Tak, to coś, o czym często myślę. Artyści powinni zarabiać na sztuce. Inaczej to wszystko to jakaś dość przewrotna maskarada. To jest sztuka, ale to także jest praca, nie wolno o tym zapomnieć.

Rozmawiała: Anna Gacek

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!