Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Zdjęcie powstaje w wyobraźni

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Zdjęcie powstaje w wyobraźni

Zdjęcie powstaje w wyobraźni

28.04.15

- Jeśli obraz jest niepodpisany i zobaczy go tysiąc osób, to każda osoba znajdzie tu swoją własną interpretację. To nieskończoność form - mówi o swoich fotografiach trzykrotny laureat World Press Photo Kacper Kowalski. Jego specjalnością są zdjęcia z lotu ptaka, w których odkrywa przed odbiorcami niedostępne na co dzień naturalne pejzaże i krajobrazy miejskie. W lutym 2015 nagrodzony został w największym na świecie konkursie fotograficznym World Press Photo za wieloletni projekt "Efekty uboczne".

Obok trzech nagród World Press Photo (wcześniej w latach 2009 i 2014) jest także laureatem konkursów Picture of The Year International - POYi (2012 i 2014), Grand Press Photo, Nikon Photo Contest International, National Geographic, Sony World Photography Award, International Photography Awards (IPA), Best Of Photojournalism (NPPA).


Jan Saudek powiedział kiedyś, że dobra fotografia to taka, którą chciałby mieć na ścianie. Co jest na Twojej ścianie?


W tej chwili są to dwie fotografie bardzo dla mnie ważne. Pierwsza to czarno-biała fotografia Piotra Wittmana przedstawiająca jego babcię, która trzyma swój autoportret z młodości. Druga fotografia to "Sasza" Agnieszki Rayss - słynne zdjęcie ukraińskiej femenki. Cenię je sobie, a poza tym chciałbym budować kolekcję młodej polskiej fotografii.

Co to znaczy dziś "budować kolekcję fotografii"? Żyjemy w świecie, gdzie jesteśmy wręcz atakowani przez obraz.

Fotografia kolekcjonerska rządzi się swoimi prawami, które są oderwane od fotografii prasowej czy też fotografii jako takiej. To unikatowe, limitowane odbitki - tak jak malarstwo czy grafiki.
Bardzo ciekawy jest związek fotografii prasowej i fotografii galeryjnej. Zwykle świat sztuki ma bardzo wąskie pole wspólne ze światem fotografii prasowej. Jest mnóstwo fotografów, którzy dostali najwyższe laury na World Press Photo. Ich zdjęcia były publikowane w National Geographic i w różnych innych ważnych tytułach. Ale bardzo często ich fotografia i sposób pracy nie znajdują uznania u kolekcjonerów.

Ja staram się łączyć oba te światy. Zwykle do kanonu sztuki fotografii wchodzą te zdjęcia, które oprócz tego, że są świetne dokumentalnie i komentują rzeczywistość, mają w sobie także jakąś nutkę ponadczasowości. Może za 10 lat będą pokazywały świat, który już zniknął?

Tak, jak od kilku lat jest wielkie szaleństwo na punkcie zdjęć Vivian Maier. Jest też kilku fotografów, jak Steve McCurry albo kilku fotografów z Magnum, którzy funkcjonują w tych dwóch światach równolegle.

Ty masz na siebie taki patent, że fotografujesz z powietrza łącząc pasję latania z fotografią. Która z nich była pierwsza
?

To bardzo ciekawa historia. Porzuciłem zawód architekta po czterech latach pracy w pracowni. Tworzyliśmy duże projekty, m.in. projekt parku naukowo-technologicznego w Gdyni - prawie 10 tys. m.kw. powierzchni użytkowej w przedwojennej, zabytkowej zajezdni autobusowej. Zdałem sobie w którymś momencie sprawę z tego, że architektura już mnie tak nie kręci, jak latanie. Latam oczywiście dłużej, bo już prawie 20 lat. A fotografuję od dziecka, bo zaczynałem w ciemni u sąsiada, mając mały aparat Lomo. Później: Zenita, Praktikę itd. Ale to było okazjonalne. Bez wielkiej pasji. Znałem warsztat i to, z czym wiąże się tajemnica fotografii analogowej.

W którymś momencie zdałem sobie sprawę z tego, że chcę znaleźć powód, by móc latać więcej i połączyć to z życiem zawodowym. Zacząłem więc robić fotografie usługowe i promocyjne - na rzecz deweloperów, miast, zakładów, projektantów, firm budowlanych. Byłem w powietrzu, fotografowałem to, co widzę. Bardzo szybko okazało się, że latam nawet bez zlecenia, bo tak bardzo ciekawi mnie to, jak świat wygląda z góry. To bardzo silne uzależnienie, wiążą się z nim wielkie emocje. Latanie zawładnęło mną do takiego stopnia, że kompletnie byłem z głową w chmurach.

Stwierdziłem jednak, że z tego całego wysiłku fizycznego, emocjonalnego, rodzinnego musi być jakaś wartość, albo muszę uniezależnić się od latania. Wówczas postanowiłem zacząć fotografować i dzielić się zdjęciami oraz sposobem patrzenia z perspektywy architekta.


powiększ zdjęcie

Przeglądając Twoje zdjęcia zwróciłem uwagę, że są one strasznie geometryczne.

W powietrzu moja pasja do architektury okazała się nadal żywa. To mnie ukształtowało fotograficznie. Gdy ten tandem zaczął działać, uświadomiłem sobie, że fotografia jako taka, na ziemi, kompletnie mnie nie ciągnie.

Jestem przede wszystkim pilotem i to, że fotografuję w taki, a nie inny sposób wynika z tego, że spędziłem w powietrzu wiele tysięcy godzin. Czuję się tam naturalnie i bardzo pewnie.

Latanie to jednak dość trudna fizycznie sztuka. Jeśli dołożyć do tego fotografię z całym zapleczem technicznym czyli ustawianiem przesłony, czasu, ostrości itd. to pogodzenie tych rzeczy z poruszaniem się w powietrzu wydaje się wręcz niemożliwe.

Gdybyś na początku pomyślał, że masz jednocześnie pilotować i robić zdjęcia, a do tego jeszcze przestrzegać zasad, które panują w powietrzu - utrzymywać łączność, nie zderzyć się z samolotami, nie wlecieć tam, gdzie nie wolno itd., to rzeczywiście jest to maksymalnie trudne.

Ale każdy pilot ma taki moment, gdy zaczyna fotografować z powietrza. W ten sposób dzieli się tym, co nieopisywalne. Może pokazać, co widzi, gdy jest tam, u góry. Dlatego też większość pilotów również fotografuje, czasem nawet zawodowo.

W ostatnim czasie fotografii powietrznej wyrosła spora konkurencja w postaci dronów.

Drony zabrały mi bardzo dużą część usług rzemieślniczych - takich prostych, promocyjnych zdjęć. Mnie ta technologia kompletnie nie interesuje, bo może jest i efekt, ale gdzie jest przyjemność z lotu?

U mnie najważniejsze jest to, że mam frajdę z tego, że latam. Więc nie robię zdjęć z dronów. Ale jeśli jest duży projekt i potrzebne są zdjęcia z dronów, bo gdzieś tam nie można wlecieć i w żaden inny sposób nie da się tego zrobić, to mam paru zaprzyjaźnionych operatorów. Natomiast wszystkie zdjęcia twórcze wynikają z tego, że ja, będąc w powietrzu, oglądam i odkrywam świat oraz fotografuję go.

W przypadku drona jest tak, jakby opowiadać o świecie, który zna się przez dziurkę od klucza. Podejrzewam, że za pięć lat smartfon, który masz w ręku po wciśnięciu guzika zamieniał się będzie w dron i leciał, a sterowany będzie okularami lub myślą. To za chwilę się zdarzy. I świetnie. Absolutnie mi to nie szkodzi, bo moje obserwacje wynikają z tego, że bardzo dużo czasu spędzam w powietrzu i obserwuję świat, który jest niczym rafa koralowa oglądana podczas nurkowania. Docieram w nieznaną krainę.

Paradoksalnie jest tak, że pięć lat temu firmy komercyjne zgłaszały się do mnie, bym zrobił im zdjęcie do kalendarza, które będzie pokazywało ich fabrykę w sposób atrakcyjny. Teraz te same firmy zgłaszają się i mówią, chcielibyśmy zrobić kalendarz, który nie będzie stricte promocyjny. Sfotografuj nasze tereny w sposób abstrakcyjny, taki, który tylko Ty potrafisz.

Wracając na chwilę do technologii. Dziś aparat cyfrowy daje Ci nieograniczone możliwości. Można zrobić 300 zdjęć i wybrać to jedno właściwe. Jak to wygląda u Ciebie?

Wychowałem się w świecie analogowym i moje zdjęcie powstaje w wyobraźni, przed naciśnięciem migawki. W trakcie lotu nie oglądam wykonanych zdjęć, mam aparat w ręku i patrzę przez wizjer. Jak klasyczny reporter. Będąc w ruchu nie mam nawet czasu i ochoty oglądać tego, co zrobiłem. Wiem, jak ono wyszło. Czasami sprawdzę czy histogram jest dobry lub ostrość nie wymaga powtórzenia. I lecę dalej. Poruszam się 30-40 km na godzinę, widzę coś ciekawego, robię zdjęcie i widzę już następne rzeczy, które mnie ciekawią. Włóczę się po niebie jak pracowita pszczółka, z kwiatka na kwiatek.

To, co dla mnie ważne: fotografia dokumentalna musi być w 100% prawdziwa. Jeśli szukam formy geometrycznej, to wiem, że muszę ją znaleźć, upolować – nie mogę wyprostować perspektywy w komputerze, bo złamię zasady i takiego zdjęcia nie wyślę na konkurs World Press Photo.

Ale taka ingerencja może powstać przed naciśnięciem migawki. Jeśli teren, który fotografuję jest prostokątny, to mogę znaleźć taki punkt w przestrzeni, z którego ten prostokątny teren będzie wydawał się kwadratowy. I to jest świadoma i jedyna manipulacja, którą stosuję.

To chyba jedna z podstawowych zasad fotografii - dobrze się ustawić.

Oczywiście, że tak. W którymś momencie latałem bardzo dużo sportowo. Latałem po całym świecie, ścigałem się w bardzo trudnych warunkach. Było to oparte na bardzo wielkich emocjach. Potrafiłem wylądować za rzeką, nie martwiąc się o to, jak wrócę zza tej rzeki, a czasami trzeba było zasuwać potem piechotą kilkanaście kilometrów do jakiegoś mostu. Ale jeśli byłem w stanie polecieć odrobinę dalej, a liczy się dystans, to właśnie to robiłem. W związku z tym dosyć precyzyjnie poruszam się w powietrzu i może dlatego też mam taką łatwość.


powiększ zdjęcie

Na jakim sprzęcie pracujesz?

Obecnie na cyfrowym, ale jeszcze do niedawna używałem średnioformatowego aparatu analogowego Mamiya 7II. Było tak, że miałem do dyspozycji 10 klatek z filmu 120, albo 20 z 220 i zdarzało mi się zmieniać w powietrzu film w aparacie. Ale było to zawsze wielkie wyzwanie. W związku z tym szanując klatki, wiedząc, że mam tylko te 10 lub 20 strzałów na cały lot, każde zdjęcie wywołane było idealne. I to jest rzecz, która w świecie fotografii cyfrowej utrudnia życie początkującym fotografom. Oni nie myślą obrazem, a patrzą na obraz. I robią potem 1000 przypadkowych fotografii licząc na cud. A wystarczy pomyśleć i zrobić pięć.

Twoje fotografie charakteryzuje jeszcze jedna, bardzo istotna rzecz. Nie podpisujesz ich w klasyczny sposób.

Moje zdjęcia mogą pełnić dwie role. Jedna jest służebna, ilustracyjna. Gdy udostępniam zdjęcie do użytku prasowego, to edytor musi wiedzieć, co na nim jest. Żeby opublikować je we właściwy sposób, a nie strzelić sobie w kolano. W związku z tym każda fotografia prasowa jest opatrzona odpowiednim opisem. Natomiast jeśli ktoś chce opublikować mój projekt "Efekty uboczne" to tam edytorzy mają zakaz używania opisów. I w tym kontekście używam wyłącznie koordynatów geograficznych po to, by odbiorca mógł dotrzeć do miejsca, w którym zrobiłem zdjęcie, zobaczyć je na mapie i trochę poczuć się tak, jak ja. Bo gdy lecę, to przecież nie widzę opisów na ziemi, tylko miejsca. Nawet na stronie World Press Photo te zdjęcia opisane są wyłącznie koordynatami. Nie jest dla mnie istotne, czy te zdjęcia zostaną właściwie odczytane. Są abstrakcyjne. Tymczasem jeżeli fotografia ma podpis, staje się jak znak drogowy - ma tylko jedno znaczenie i żadnego więcej. Zabija się możliwość stworzenia tysięcy innych.

Odbiorców, z którymi rozmawiam, wprawia to często w zakłopotanie. Pytają: co to jest? czy może przypadkiem to lub tamto? I wymyślają tak piękne historie i skojarzenia, na które bym nigdy nie wpadł. W ten sposób angażuję ich w problem. I nagle okazuje się, że sami, bez niczyjej podpowiedzi zaczynają np. zastanawiać się nad tym, jaki jest wpływ człowieka na środowisko. Tak, jak każdy z nas ma inny odcisk palca, każdy ma też inną matrycę, bo widział inne rzeczy. Z obrazu, który jest niepodpisany każdy wyciągnie inną wartość.

Chińskie przysłowie mówi, że jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów. Moim zdaniem, jeśli obraz jest niepodpisany i zobaczy go tysiąc osób, to każda osoba znajdzie tu swoją własną interpretację. To nieskończoność form. I w tym sensie podpis zabija treść fotografii.

Side effects from FuriaFilm on Vimeo.


Zdarzyło Ci się jednak robić też projekty bardzo konkretne, jak np. fotografowanie powodzi w Sandomierzu w 2010 roku. Teren powodziowy to okolica, w której nie ma za bardzo gdzie lądować. Czy w czasie latania tam, a może przy innej okazji zdarzyły Ci się jakieś niebezpieczne przygody?

W trakcie następnego lotu po skończeniu zdjęć powodziowych złamałem kręgosłup. W wypadku w lataniu sportowym. Na szczęście to nie była duża kontuzja, ale przyszło oprzytomnienie. Latanie nie jest naturalną formą bytowania człowieka i nawet dla kogoś, kto ma wylatane tysiące godzin, jest niebezpieczne. W trakcie zdjęć powodziowych podejmowałem takie ryzyko, że w momencie awarii, dołączę do powodzian. Stanę się uczestnikiem. A jeśli nie będę miał awarii, to będę jedynie obserwatorem wydarzeń, bo nie będą dotyczyć mnie osobiście. Ale to też nie była do końca prawda.

Pojechałem fotografować powódź z dwóch powodów. Czułem wewnętrzną potrzebę opowiedzenia o tym kataklizmie, bo zwykle nie jestem w stanie fotografować wydarzeń, gdyż dzieją się albo wśród ludzi, albo w budynkach, albo podczas złej pogody, albo małego obszaru. A tu był kataklizm, którego skalę oraz cechy można było pokazać wyłącznie z lotu ptaka. I najpierw fotografowałem newsowo, by pokazać ludziom ogrom tej tragedii, a potem zacząłem fotografować abstrakcyjnie i dokumentalnie żeby wydobyć z tej powodzi dodatkowe treści. Po każdym z lotów przychodzili do mnie ludzie i prosili, by natychmiast pokazać im zdjęcia, bo tam są ich znajomi, dobytek... To było niesamowite, bo bardzo silnie czułem, że to wszystko ma sens.

Dzisiaj żyjemy w takich czasach, gdzie wszystko jest publikowane w internecie. W związku z tym trudno jest kogokolwiek namówić do obejrzenia wystawy. Jeszcze 15 lat temu, gdy Tomasz Gudzowaty i Yann Arthus-Bertrand prezentowali swoje zdjęcia na płocie warszawskich Łazienek, to wycieczki szkolne przyjeżdżały, by oglądać te wystawy. Bo wiązał się z tym dostęp do informacji, które nie były dostępne. Dziś takiego uzasadnienia nie ma, bo internet odziera świat z tajemnicy. Taki jest znak czasu. A ja miałem do czynienia z sytuacją, że w dniu, w którym przechodziła trzecia fala powodziowa, na rynku w Sandomierzu otwierałem wystawę o powodzi dla powodzian.

Przed otwarciem nie wiedziałem, czy nie zrobię tym ludziom krzywdy i nie dołożę im ciężaru na barki. Konsultowałem się z psychologami, którzy powiedzieli, że dostęp do informacji pomoże im oswoić poziom tragedii i pokazać, że nie było siły, by się przed tym obronić. Z drugiej strony była to wystawa ważna dla samych Sandomierzan. Dla burmistrza, któremu zależało, by pokazać, że stary, zabytkowy Sandomierz nie ucierpiał, bo leży na wzgórzach i nic mu się złego nie stało. By turyści, którzy zaczęli unikać Sandomierza, dowiedzieli się, że te atrakcyjne części nie były zalane i by przyjeżdżali, bo w ten sposób pomogą mieszkańcom miasta. Wystawa cieszyła się bardzo dużym zainteresowaniem. Przychodzili tam turyści i powodzianie. Ci drudzy snuli swoje opowieści o tym, co się wydarzyło i to było bardzo silne przeżycie również dla mnie.

Powiedziałeś, że dziś internet i prasa odziera świat z tajemnic. Ja mam z kolei wrażenie, że znaczenie fotografii w przekazie prasowym spadło do strasznie służebnej roli. Jeszcze kilka lat temu fotografia w wiodących tytułach odgrywała ważną rolę, a wybór i jakość zdjęć decydowały o charakterze pisma. Dziś jedynie ilustruje treść.

Kiedyś z fotografią wiązała się tajemnica warsztatowa. W związku z tym technologia narzucała jakąś tajemniczość tej dziedziny. Dzisiaj każdy ma aparat w telefonie i każdy robi zdjęcia. Poza tym edukacja plastyczna w Polsce kończy się w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Jeżeli redaktor naczelny nie widzi różnicy pomiędzy dobrą fotografią, a fotografią przypadkową czy przeciętną, która oczywiście ilustruje pewien problem, i jeżeli czytelnik nie widzi tej różnicy, to wybiera się to, co będzie tańsze.

W Polsce sztuka edycji prasowej, czyli łączenia obrazu wizualnego ze słowem, została wypchnięta poza nawias. Rzadko w której redakcji jest dyrektor artystyczny, który ma silną pozycję. I rzadko w której redakcji jest fotoedytor z prawdziwego zdarzenia. Bardzo często o wyborze zdjęć decydują dziennikarze, albo edytorzy, którzy zajmują się wyszukiwaniem obrazków, ale nie posługują się świadomie językiem wizualnym. To, co się dzieje w wydaniach elektronicznych, gdzie zdjęcia są niewyedytowane i niewyselekcjonowane, a z jednego wydarzenia wrzuca się pięćdziesiąt podobnych fotografii, powoduje, że ludzie się przyzwyczajają, że ogląda się te zdjęcia po pół sekundy.

Namawiam od dłuższego czasu magazyn Press, który jest organizatorem konkursu Grand Press Photo, by wydzielić edycję jako sztukę i w ten sposób zmusić redakcje do tego, by zwróciły na nią uwagę. Być może pod wpływem takiego konkursu redaktor pomyśli sobie, że by mieć co wysłać, trzy wydania w roku zrobi takie, by spełniały warunki konkursu. Może zadziała to stymulująco na rynek. W amerykańskich konkursach Picture of the Year International (POYi) i Best of Photojournalism (NPPA) edycja jest oceniana w kilkunastu kategoriach. Wystarczy jeśli w Polsce na początek zrobimy trzy: gazeta codzienna, tygodnik i magazyn. Na Słowacji jest tygodnik Týždeň , który od lat jest jednym z trzech najbardziej liczących się w konkursach edycji tytułów obok TIME i National Geographic. W Słowacji i w Czechach kultura wizualna i wykształcenie plastyczne stoją na dużo wyższym poziomie niż w Polsce.

A jednocześnie w Polsce żyje sobie np. taka Ania Nałęcka, która projektuje książki fotograficzne, uznawane rok w rok za najważniejsze na świecie. Mamy wielu wybitnych fotografów prasowych, którzy odnoszą sukcesy na arenie międzynarodowej, których polska prasa nie chce. Wykonują swój zawód trochę z poczucia misji, w związku z tym nie są obciążeni oczekiwaniami redakcji i dzięki temu są mocno inni niż konkurenci. To jest trochę tak, jak z Polską Szkołą Plakatu, która była oderwana od świata i możliwości technologicznych, ale potrzeba tworzenia i talent były. To jest paradoks. Ale tak jest.


powiększ zdjęcie

Jak spojrzymy na World Press Photo, to rzeczywiście nie ma chyba roku, by nie dostrzeżono i nie nagrodzono kogoś z Polski. Twoje zdjęcia doceniono już trzykrotnie. Czy ta trzecia nagroda smakuje tak samo jak pierwsza?

Gdy dostałem pierwszą nagrodę, to najpierw pomyślałem: WOW! Już nie będę się musiał martwić o zlecenia, bo ktoś niezależny potwierdził mój talent i dał mi klucz do zawodowego raju!

Nic bardziej mylnego. Nic nie zmieniło się w moim życiu zawodowym samo. Ale ta nagroda była potwierdzeniem, że moja droga jest słuszna, a z drugiej strony pozwoliła mi przejść przez tę pierwszą blokadę i sprawiła, że gdy chciałem komuś coś zaproponować, to tej osobie udawało się znaleźć czas, by się spotkać. A reszta zależała już od jakości mojego pomysłu.

Z kolei tegoroczna nagroda jest dla mnie najważniejsza z prostej przyczyny. Tu został doceniony projekt "Efekty uboczne", który jest projektem wieloletnim. To nagroda dla całej koncepcji, sposobu myślenia i patrzenia, a nie dla jednego wydarzenia. To nieprawdopodobnie cenne. Czuję się niezwykle doceniony.

Tegoroczne World Press Photo nie odbyło się bez skandalu związanego z pracami włoskiego fotografa Giovanniego Troilo, któremu odebrano nagrodę. To nie pierwszy tego typu przypadek. Czy oszustwo jest w świecie fotografii częste?

Około 20 procent potencjalnych laureatów, finalistów w World Press Photo zostało w tym roku odrzuconych. Jury wybiera pulę zdjęć i prosi finalistów o przesłanie plików źródłowych, by sprawdzić czy to, co ktoś nadesłał jest takie samo, z tym co zobaczył aparat. I czy poziom obróbki zdjęcia mieści się w dopuszczalnych kanonach. Okazuje się, że co piątą osobę wyklucza się z konkursu. Ale to jeden poziom manipulacji. Drugi poziom - i za to odrzucono Troilo - polega na inscenizacji. Część zdjęć Włocha powstała w innych miejscach, niż twierdził, a w dodatku były one ustawione. Celowo wprowadził on w błąd jury.

Świat dzisiejszej fotografii to także różnego rodzaju naruszenia praw autorskich.

To niestety przydarza mi się bardzo często. Naruszenia praw autorskich to dla mnie dwa poziomy. Pierwszy to taki, gdy ludzie do celów prywatnych biorą sobie moje zdjęcia i coś z nimi robią. Drugi rodzaj to taki, gdy jakaś redakcja bez mojej wiedzy i zgody korzysta z moich fotografii. Zdarza się nawet tak, że bez mojej zgody zdjęcia biorą Ci, którzy na kolejnych stronach piszą "Jesteś fotografem, chroń swoje prawa autorskie".

To kompletny brak szacunku i kultury, który wynika z prostej rzeczy - u nas mimo, że teoretycznie pozycja fotografa w prawie jest wysoka, to mało kto skutecznie dba o swój interes, bo panuje społeczne przyzwolenie na łamanie prawa. Do tego stopnia, że kiedyś jeden z redaktorów ważnego polskiego tytułu, jak dostałem nagrodę, zadzwonił i powiedział, by udostępnić mu zdjęcie do publikacji. Powiedziałem, że nie wiem, czy to zdjęcie jest dostępne w secie prasowym World Press Photo, jeśli nie jest - to proszę skontaktować się z agencją Forum.

W odpowiedzi usłyszałem - no ale oni będą mi kazali za to zapłacić, a przecież to zdjęcie jak dostało nagrodę to jest jakimś dobrem publicznym! To jest bardzo niedobre myślenie, które odzwierciedla brak szacunku dla cudzej własności intelektualnej, jaką jest fotografia.

Właśnie otworzyłeś wystawę w Salzburgu. Gdzie jeszcze w najbliższym czasie będzie można zobaczyć Twoje zdjęcia?

22 kwietnia otworzyłem wystawę w Nowym Jorku, 12 czerwca otwieram kolejną w Muzeum Miasta Gdyni. Potem będzie jeszcze wystawa w Cortinie D'Ampezzo, Moskwie, Wiedniu i być może Brukseli. Tych wystaw w tym roku jest bardzo dużo.

Cieszę się z ekspozycji w Nowym Jorku, która ma miejsce w bardzo ważnej galerii, The Curator Gallery. To nie jest miejsce, które istnieje długo na rynku, ale jest głęboko zakorzenione w mediach. Kuratorem wystawy jest Bill Shapiro, który był redaktorem naczelnym magazynu LIFE - jednego z najważniejszego magazynu opowiadającego o świecie za pomocą fotografii. Właścicielką galerii jest Ann Moore, która przez 10 lat była dyrektorem zarządzającym Time Inc.

USA to kraj, w którym obecność w galeriach bezpośrednio przekłada się na rynek kolekcjonerski. A jak to wygląda w Polsce?

Fotografia w Europie w ogóle, może poza Francją, ma niższą pozycję niż w USA. Dominują tu jednak malarstwo i grafika, ale to się zmienia. To, co wisi na ścianie w krajach rozwiniętych, jest odbiciem pozycji właściciela ściany.

U nas w gabinetach prezesów bardzo często można zobaczyć słynne, piękne zdjęcie budowniczych na belce nad nowojorskim Manhattanem. To odbitka kupiona w jakimś sklepie za parędziesiąt złotych. I ten szef mówi tak: po co ja mam mieć tutaj inne zdjęcie, przecież ja mam bardzo dobre zdjęcie. Tyle tylko, że nie wiąże się z nią żadna wartość. W krajach rozwiniętych jest tak, że gdy szef młodej firmy zaprasza do siebie, to powie - mam tu na ścianie zdjęcie, które sam wybrałem. Oryginał. Zdjęcie młodego artysty, który moim zdaniem odniesie duży sukces. I dlatego w niego inwestuję. Pozycja zobowiązuje.

U nas się to powoli zmienia. Ale skala różnicy jest ogromna. W Polsce galerii, które zajmują się fotografią jest może z siedem, a w samym Paryżu jakieś 250. Ale ludzie zaczynają czuć, że poza tym, że warto mieć dobry komputer, aparat, meble, warto otaczać się także rzeczami unikatowymi. Jesteśmy na dobrej drodze.

Rozmawiał: Rafał Pawłowski
Fot. Kacper Kowalski
Zdjęcie tytułowe: Piotr Biegaj, Iczek

Redakcja i edycja: Rafał Pawłowski


Więcej zdjęć Kacpra Kowalskiego znaleźć można na jego oficjalnej stronie.

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!