Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Bardziej szczęśliwy niż nieszczęśliwy

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Bardziej szczęśliwy niż nieszczęśliwy

Bardziej szczęśliwy niż nieszczęśliwy

21.10.16

Wszystkim chodzi o to, by we względnym komforcie mentalnym przeżyć kolejny dzień. Czasem jednak, pod wpływem różnych czynników, nawet najbardziej racjonalne osoby mogą nabawić się poczucia beznadziejności – stwierdza Sixto Rodriguez, muzyk, którego cały świat poznał dzięki oscarowemu dokumentowi „Sugar Man”. Z artystą rozmawiamy o samobójstwie, cieniach i blaskach popularności oraz czy Detroit to rzeczywiście wymarłe miasto.



Dziękuję, że znalazłeś czas na rozmowę.


Rodriguez: [Po polsku – przyp. red.] Kocham cię! [Wraca do angielskiego:] Jestem bardzo bezpośredni [śmiech]. Na zdrowie! [Znów po angielsku:] Bardzo się cieszę, że mogłem wrócić do Polski. Pierwsza wizyta w waszym kraju znacznie poszerzyła moje kulturalne horyzonty.

Od premiery filmu „Sugar Man” minęły już cztery lata. Jak odnosisz się do wszystkiego, co wydarzyło się w tym czasie?

Ciężko odpowiedzieć na to pytanie w zwięzły sposób, ale spróbuję. Bardzo cieszę się, że film został doceniony, że zdobył Oscara. Dzięki niemu stałem się sławny na całym świecie, moja muzyka dotarła do olbrzymiej rzeszy nowych słuchaczy. Chyba nikt nie spodziewał się, jaki będzie oddźwięk tego obrazu, a na pewno nie ja, zwłaszcza że nie miałem nic wspólnego z realizacją filmu. Niestety, częścią tej historii jest także samobójstwo [Rodriguez nawiązuje do faktu, że reżyser „Sugar Mana” – Malik Bendjelloul – odebrał sobie życie – dop. red.]. To druzgocące, zwłaszcza gdy taką ścieżkę obierają młodzi ludzie. Wolałbym, by nie doszło do tego tragicznego wydarzenia, z oczywistych powodów.



Z filmu dowiadujemy się, że w pewnym momencie sporo osób wierzyło w teorię o twoim samobójstwie. Zastanawiam się, czy zdarzyło ci się pomagać osobom, które chciały odebrać sobie życie? Czy muzyka może według ciebie pomóc ludziom w głębokim kryzysie?

Z perspektywy człowieka, który tworzy muzykę, z całą pewnością mogę stwierdzić, że dobrze jest mieć zajęcie dla umysłu, coś, co pomoże uporządkować pewne sprawy w życiu. Muzyka zdecydowanie należy do takich aktywności. Przy słuchaniu istnieje z kolei niebezpieczeństwo, że niektóre fragmenty mogą zostać źle zinterpretowane, wyrwane z kontekstu, a wtedy możemy wkroczyć na niebezpieczne wody. Przejrzysta komunikacja jest najważniejsza. Samobójstwo to bardzo skomplikowane zjawisko. Życie odbierają sobie ludzie z depresją, żołnierze na wojnie albo na przykład zamachowcy-samobójcy. Nie czuję się ekspertem w tej dziedzinie, ale jestem świadomy, że w naszym świecie nic nie jest jednoznaczne i każdy przypadek wymaga analizy z kilku perspektyw.

Mit o twoim samobójstwie powstał na długo przed rozpowszechnieniem internetu. Współcześnie taka plotka szybko zostałaby zdemaskowana. Zastanawiałeś się kiedyś, jak potoczyłaby się twoja kariera, gdybyś zaczynał teraz, w czasach mediów społecznościowych?

Na pewno mógłbym cieszyć się zasięgiem, o jakim nie marzył nikt w czasach, kiedy faktycznie zaczynałem. Jeden z bohaterów „Sugar Mana” prowadził śledztwo w mojej sprawie. Miał do dyspozycji raczkujący internet, ale wciąż jego zadanie wymagało olbrzymiej pracy. Obecnie świat się skurczył, a zawdzięczamy to technologii.

Choć mamy do siebie bliżej, paradoksalnie sporo ludzi odczuwa doskwierającą samotność. Jaki jest według ciebie sposób, by temu zaradzić?

Gdybym był lekarzem, zapytałbym zapewne: Kiedy po raz ostatni porządnie się wyspałeś?. Ludzie mają przeróżne sposoby dbania o swoje dobre samopoczucie. Jedni kierują się ogólnie przyjętymi zasadami zdrowego życia, drudzy zawierzają nauce. Wszystkim chodzi o to, by we względnym komforcie mentalnym przeżyć kolejny dzień. Czasem jednak, pod wpływem różnych czynników, nawet najbardziej racjonalne osoby mogą nabawić się poczucia beznadziejności. Nie możemy zmienić wszystkiego i wszystkich, ale dopóki mamy przeczucie, że warto próbować, dopóty jest nadzieja, że będzie lepiej. Z pewnością pomaga również świadomość, że mamy dla kogo walczyć.



Czy kiedykolwiek pomyślałeś, że tak naprawdę wolałbyś nie zostać odnaleziony przez fanów? Czy zdarza ci się tęsknić do anonimowego życia?

Oczywiście. Wielu muzyków czy innych znanych osób dochodzi do takiego momentu, z którego praktycznie nie ma już odwrotu. Kluczem do zachowania w miarę normalnej sytuacji jest dbanie o prywatność. Moja rodzina daje mi poczucie, że cokolwiek by się nie wydarzyło, mam dokąd wracać.

Udało ci się znaleźć odpowiedź na pytanie, które z pewnością spędza sen z powiek twoim najwierniejszym fanom: dlaczego tak długo musiałeś czekać, by świat docenił twoją muzykę?

Myślę, że bycie docenionym to dodatek, oczywiście bardzo istotny i przewspaniały, ale wciąż dodatek. Nigdy nie spodziewałem się, że moja muzyka zdobędzie jakikolwiek rozgłos, a co dopiero na takim poziomie. Czasem zastanawiam się, czy taka popularność nie wpędza mnie w zbyt duże poczucie komfortu. Ludzie są teraz bardziej ciekawi innych, czy to w dziennikarstwie, muzyce czy ogólnie sztuce. A ja jestem jednym z beneficjentów tego zjawiska, dzięki czemu mam możliwość podróżowania po całym świecie i poznawania nowych zakątków świata. W ten sposób również zdobywam nową wiedzę.

Kiedy po raz ostatni odwiedziłeś RPA?

W 2015 roku. Zagrałem koncert dla 12 tysięcy ludzi. To było niesamowite. W Australii oglądały mnie w sumie 54 tysiące. Żaden wynik, The Rolling Stones zbiera tyle na jednym koncercie [śmiech]. Ale fani w RPA są wyjątkowi – nie ma drugiej tak oddanej grupy. Nie oznacza to oczywiście, że nie doceniam słuchaczy z Polski.



Czy wciąż mieszkasz w Detroit?

Tak jest, wciąż w tym samym miejscu. Wiem, jaka krąży opinia o tym mieście, ale moim zdaniem możliwa jest odnowa. W okolicy jest teraz mnóstwo działek lub domów w przystępnych cenach, z pewnością spodobałyby się miłośnikom postindustrialnych klimatów.

Charlie LeDuff w książce „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki” cytuje miejscowego policjanta, który stwierdza: To miasto jest martwe. (…) Jeśli ktoś uważa inaczej, nie ma pojęcia, o czym mówi.

[śmiech] To osobista opinia tego człowieka, do której ma pełne prawo. Nie zgadzam się, ale też nie denerwuję się, gdy słyszę takie stwierdzenia.

Jakie rzeczy najbardziej doceniasz w muzyce, której sam słuchasz?

Przyznam, że nie słucham za bardzo muzyki, raczej ją studiuję. Rozkładam utwory na czynniki pierwsze i analizuję w mojej głowie. Współcześnie mamy mnóstwo przeprodukowanych nagrań. Dla mnie ważny jest osobisty sznyt. Poszukuję czegoś, co poruszy moje uczucia. Nie mam nic przeciwko słuchaniu artystów, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki. Dobrze się czuję, kiedy mogę obserwować czyjś muzyczny rozwój. Z artystów wielkich bardzo doceniam Davida Bowie – jego twórczość odzwierciedla zmiany w muzyce rozrywkowej w ogóle. Uwielbiam całą tradycję muzyki, cieszę się, że jej znaczenie jest tak duże. Potrafię odnaleźć coś dla siebie w wielu gatunkach.

Czy uważasz się za szczęśliwego człowieka?

Szczęście to bardzo subiektywne pojęcie. Choć niektórzy myślą, że to obiektywne i że potrafią ocenić, kiedy inni są szczęśliwi, a kiedy nie. Staram się zachować taki stan, w którym nie odczuwam niepokoju. Na razie idzie mi to całkiem nieźle. Oczywiście zdarzają się gorsze momenty, ale one zawsze będą się pojawiały. Gdy wpadamy w dołek, prędzej czy później zawsze nadarza się szansa, by się z niego wydostać. W chwili obecnej mógłbym stwierdzić, że jestem szczęśliwy. Bardziej szczęśliwy niż nieszczęśliwy.


Rozmawiała Paulina Grabska
fot.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!