Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Krzysztof Kieślowski. Tajemnica ukryta w filmach

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Krzysztof Kieślowski. Tajemnica ukryta w filmach

Krzysztof Kieślowski. Tajemnica ukryta w filmach

02.10.18

– Nie wiem czy polskie kino wyglądałoby inaczej, gdyby Krzysiek żył. Czy jego głos nie byłby zagłuszony przez jakieś pobąkiwania czy wrzaski. Czuje się jego brak, to nie ulega wątpliwości. Mówią to też studenci szkół filmowych. Brak Krzyśka, bo on potrafił budzić środowisko. Nie chodzi o to, żeby walnął pięścią w stół - bo nie należał do takich osób - raczej zakpiłby z czegoś. Ustanawiając właściwe proporcje  mówi Irena Strzałkowska, zastępca dyrektora Studia Filmowego TOR i wieloletnia przyjaciółka Krzysztofa Kieślowskiego w jednym z najchętniej czytanych przez Was wywiadów 2018 roku.


Przychodzi do Pani świetna reporterka i mówi: piszę książkę o Kieślowskim. Co Pani sobie myśli?

A niech pisze, wszystkiego najlepszego! (śmiech) Jest tylko kwestia, o czym będzie ta książka. Jak Pani spojrzy na półkę, sporo tego jest: Zawiśliński, Danusia Stok… Analiza dzieł Kieślowskiego? Parę osób to robiło, w kraju i za granicą, niektórzy nawet z przyjemnością się pastwili nad jego filmami. O człowieku? Człowiek był dość skryty, nie mówił o sobie, nienawidził się fotografować, nie udzielał wywiadów. Więc kluczowe było, żeby autorka trafiła do ludzi, którzy by powiedzieli o Krzysztofie coś ciekawego, nie burząc wizerunku, który w nas tkwi. I żeby to nie byli ci, którzy raz mu uścisnęli rękę, a po jego śmierci twierdzili, że bardzo się przyjaźnili.

Obawiała się Pani tego?

Tak. Często się z tym spotykam. Poza tym Krzysztof bardzo chronił przez całe życie swoją prywatność. Niewiele osób, które z nim pracowały czy się stykały, było dopuszczane do tej sfery. Ja do nich należałam. Ale też wiedziałam tylko tyle, ile sam chciał mi powiedzieć.

A dużo powiedział?

Sporo. To nie ulega żadnej wątpliwości.

Takie odniosłam wrażenie czytając książkę, do której bohaterek Pani należy.

Jesteśmy zakolegowane z Marysią Kieślowską, z Martą. Znam męża Marty, znam siostrę Krzysztofa. Byłam z tymi trzema najważniejszymi kobietami w życiu Krzysztofa w chwili, kiedy zmarł. Byłam u nich w domu. To był jedyny telefon, którego wtedy nie odebrałam, a odbierałam wszystkie telefony, bo Marysia ani Ewa nie były w stanie, a Marta siedziała zamknięta w swoim pokoju. To najważniejszy moment w historii naszych prywatnych kontaktów.

Jak Pani odebrała wobec tego gotową książkę?

Myślę, że autorka dotarła do wszystkich osób, do których chciała dotrzeć. W kraju i za granicą. Dotarła do ludzi, którzy z nim pracowali, mieszkali, przyjaźnili się, chodzili do szkoły, byli na studiach. Uczestniczyłam w udostępnianiu jej tych kontaktów, spotkałyśmy się parę razy, więc wiem, że w książce znalazł się wybór. Wybór osób, ale i cytatów z cudzych tekstów - liczba przypisów i cytowanych źródeł jest imponująca.

Rozumiem, że szukała wspólnej linii łączącej te osoby, które się w książce finalnie znalazły i niezależnie od stopnia znajomości z Krzysztofem miały wpływ na jego pracę, a zwłaszcza - że Krzysztof miał na nie wpływ.

Krzysztof nas wszystkich jakoś naznaczył. Nie ma go już ponad dwadzieścia lat, a często w rozmowach mówimy: Kisiel to by to czy tamto. Kiedy Krzysztof Zanussi siada tu, gdzie teraz Pani siedzi, mówi: Pani Ireno, Krzysztof na Panią patrzy, ten wzrok jest karcący, mówi "uważaj".



Mówimy o okładce pomnikowego wydania boksu z filmami Krzysztofa Kieślowskiego. Karcący czy ostrzegawczy?

Ostrzegawczy a zarazem karcący. Podnosi okulary, świetnie znam ten gest, a to spojrzenie mówi: "a nie mówiłem"?

To jest też trochę leitmotiv tej książki: "a nie mówiłem".

On był przede wszystkim sceptyczny wobec samego siebie. Atakowany i z lewa, i z prawa, w pewnym momencie nabierał dystansu.

Czy z tej książki czytelnik się dowie, jakim człowiekiem był Krzysztof? Nie. I myślę, że tak powinno być, tajemnica Krzysztofa jest w jego filmach. Ale sama znalazłam tu parę nowych rzeczy. Na przykład dowiedziałam się z książki, że nawet Marysia miała pretensje za jego wyjazd do Syrii. Że ktoś tam go jeszcze za to skrytykował. A ja celowo go zabrałam wtedy do Damaszku, bo wiedziałam, kto z nami pojedzie.

Kto pojechał?

Dyrektor Goszczurny z Komitetu Kinematografii. Nie zapisał się złotymi zgłoskami, był typowym człowiekiem...

Władzy?

W jakimś sensie. Był dyrektorem Departamentu Programowego, przez jego ręce przechodziły wszystkie scenariusze. Słyszałam od niego: ta Strzałkowska to się tak zachwyca ciągle tym Kieślowskim, a kto to jest?

Chodziło o to, żeby nadać Kieślowskiemu właściwą rangę?

Tak, żeby pokazać, że to jest ktoś. I że pojedzie na imprezę, wpisaną w umowy międzyrządowe, a władza go nie kocha, bo nie rozumie.

Mówi Pani, że czytelnik także nie zrozumie Kieślowskiego, ale mam wrażenie, że tytuł książki - "Zbliżenie" - jest bardzo stosowny. Jeśli nie zrozumie, to tak, jak można nie rozumieć w ogóle drugiego człowieka, zawsze tajemniczego. Ale to, co się udało, to pokazanie różnych odcieni jego osobowości.

To był człowiek bardzo skomplikowany. Wiele rzeczy trzymał w sobie, można je było czasem dostrzec w jego filmach. Zawsze zresztą mówił: chcę porozmawiać z moim widzem. Na pewno książka pokazuje go jako zwykłego człowieka, który wstaje rano i na bosaka idzie do łazienki.

Legendarna jest jego niechęć do używania słowa artysta.

Tak, bo jest artystą, który widzi, co się dzieje na ulicy. I nam potrafi wskazać to wszystko, co my też widzimy, ale czego nie dostrzegamy.


Sławomir Idziak i Krzysztof Kieślowski, zdjęcie: Piotr Jaxa

To jest też książka o historii, bo pokazując skąd Kieślowski wychodzi i do czego zmierza, uświadamia, jak bardzo zmienił się nasz świat przez kilkadziesiąt lat jego życia. Skok z głębokiej prowincji i powojennej biedy na czerwony dywan w Cannes i Los Angeles - to przecież niewyobrażalne.

Czerwony dywan spowodował, że świat się zainteresował tym, co Krzysztof robił wcześniej. To wspaniałe, że producent jego trzech ostatnich filmów zdecydował się zająć promocją światową wszystkich poprzednich filmów Krzysztofa. Oczywiście myśmy wcześniej to robili, ale w kompletnie innej skali - na miarę skromnych możliwości biednego kraju zza żelaznej kurtyny.

Pani od wielu lat zajmowała się promocją polskiego filmu. Ta książka pokazuje również jak ważna jest to działalność. Nie wystarczy być wybitnym artystą, potrzebny jest sztab ludzi, którzy oznajmią to światu.

Przede wszystkim poinformują o jego istnieniu. Kiedy się zajmowałam promocją polskiego kina za granicą, było ciężko. Obowiązywały określone zasady gry, trzeba było mieć zgodę władz na dopuszczenie filmu do obrotu zagranicznego, istniał monopol handlu zagranicznego - o czym wszyscy dziś zapominają - na każdy występ poza krajem trzeba było mieć dziesiątki podpisów i zgód. Nieraz było tak, że zgodę wydawał tzw. biały dom.

Czyli KC - Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Tak. Decydował Wydział Kultury KC... Trzeba się było z tym liczyć. Nie mówiąc już o wyjazdach za granicę. Trzeba było składać wnioski do komisji, które analizowały, kto może wyjechać, a kto nie, kto się podoba władzy, a kto niekoniecznie. Takie były procedury, takie były czasy, trzeba się było temu poddać. Jak dawaliśmy radę? Mówię myśmy, bo przecież nie byłam sama, pracowało ze mną kilka osób. Żeby uzyskać zgodę na wyjazd i na pokaz jakiegokolwiek filmu na jakiejkolwiek imprezie zagranicznej, musiałam zebrać mnóstwo podpisów.

Ważne, że ja w Krzyśka uwierzyłam. Spodobało mi się, co robi, jak to robi i w jaką stronę idzie, jaką rzeczywistość pokazuje. Zaczęłam od półkowników. Pierwszy był "Przypadek". Do dziś dla mnie to jest film kultowy, który zresztą kopiują inni, korzystają z tego pomysłu.

Chodzi o kilka wariantów losów tej samej postaci w zależności od przypadku, od tego czy wsiądzie do pociągu, czy nie wsiądzie.

Los człowieka zależy od przypadku. I to był film półkowy. Pogrzebię trochę na strychu pamięci: urzędnicy szanowali te filmy. To była nieśmiała nobilitacja. Kiedyś o Lindzie się mówiło "Boguś Półka". Albo "Wojtuś Półka" o Pszoniaku, bo co biedak zagrał w filmie - to półka. To był rodzaj nobilitacji społecznej, ale też i urzędniczej.

Powstał film tak ważny, że trzeba go posłać na półkę?

Przecież już Lenin mówił, że to najważniejsza ze sztuk (śmiech). Losy "Przypadku" są zresztą opisane w książce, akurat mam tam swoje maleńkie pięć groszy. Ale Gilles Jacob jako dyrektor festiwalu canneńskiego do dziś mnie dobrze wspomina.

Walczyła Pani, żeby "Przypadek" poszedł w Konkursie Głównym, a nie w Certain Regard.

Niestety nie poszedł, za co musiał się wstydzić Gilles Jacob. Ale takie mieliśmy czasy. Uważałam, że skoro mi się już udało wynegocjować z szefem kinematografii projekcję filmu w Cannes, to warto go pokazać w Konkursie Głównym. Zwłaszcza że ten szef brał z kolei na siebie ogromną odpowiedzialność przed białym domem. A mnie zależało, żeby pokazać na Zachodzie Polskę widzianą oczami Kieślowskiego. Inną. Uważałam, że to będzie czytelne dla tamtej publiczności.

A miałam podstawy do tej nadziei, bo do pracy na Krakowskim Przedmieściu gdzie było biuro Komitetu Kinematografii, wróciłam po wieloletnim pobycie we Francji, gdzie pracowałam w stałym przedstawicielstwie w UNESCO. Miałam dzięki temu szersze horyzonty, wiedziałam, jak można promować polską kulturę - bo tym się też zajmowałam, pracując w UNESCO - wobec osób, które są na takiej samej pozycji jak ja, w UNESCO wszyscy byliśmy jednakowi. Nauczyłam się tam innego pojmowania świata, i chciałam, żeby ten świat mógł nas rozumieć i oceniać inaczej niż tylko państwo z bloku komunistycznego.

Poznałam trochę sposób czytania kultury przez ludzi ze świata i wiedziałam, co im możemy pokazać. Pracując przez siedem lat w organizacji międzynarodowej zdobyłam rozeznanie i kontakty, które dały mi siłę. Przede wszystkim siłę w negocjacjach z partnerami z Zachodu. Mogłam sobie pozwolić na wypowiedź, o którą miał potem pretensje Gilles Jacob.

Zacytujmy.

Krzysztof powiedział na konferencji prasowej, że spotkał się z dwojaką cenzurą: jedna była w Polsce, ale tę nauczył się obchodzić i z cenzurą francuską.

Czas w UNESCO dał mi tę odwagę, to była bezcenna nauka.

Ale chyba też pozbawił Panią niektórych złudzeń? W książce jest sporo o idealizacji tego Zachodu, który okazał się równie okrutny jak nasza rzeczywistość, choć rządzi się nieco innymi prawami.

Mieszkając przez siedem lat we Francji widziałam oba światy. I doświadczyłam, że jest różnie. Ten świat był troszeczkę wyidealizowany przez nas, siedzących w zamknięciu, w enklawach.

Wydawało się wtedy, że wystarczy mieć demokrację, żeby wszystko układało się fantastycznie. Może dlatego Kieślowski tak bardzo trafia do widzów na całym świecie, bo wiedział coś innego: że niezależnie od warunków człowiek zawsze będzie skonfliktowany wewnętrznie i z rzeczywistością. Każdą rzeczywistością. Że te konflikty są nieusuwalne.

Kieślowski stał się synonimem wnikliwej obserwacji i pokazywania widzowi: kochany, wymościłeś się w tym fotelu, a to nie jest tak!

Zdejmuje okulary i patrzy na nas?

Właśnie znalazłam w kryminale "Wody wielkie" Arne Dahla, wydanym przez Czarną Owcę, taki fragment: "Warsztat lakierniczy Nilssona. Mocno padało i niebo było ciemnoszare, prawie czarne. Kirsten Holm była niemal pewna, że znalazła się gdzieś na obrzeżach Warszawy, w czasach żelaznej kurtyny. Przypominało to filmy Kieślowskiego o dziesięciu przykazaniach. Nieskończona szarość". To książka wydana pięć lat temu. Kieślowski żyje. Jest obecny.

A Alain Martin wykonał mrówczą pracę, zbierając wszystkie publikacje dotyczące Kieślowskiego. To dziesiątki tysięcy tekstów. Krzysztofa nie ma już ponad dwadzieścia lat, a ciągle budzi zainteresowanie, stale jest obecny. O, coś Pani pokażę. To mail od pana Abdulrahmana Ujana. Rok temu napisał, że mieszka w Turcji i po raz pierwszy w życiu przyjeżdża do Polski. "Jestem wielkim fanem wsPaniałego reżysera Krzysztofa Kieślowskiego, a mój ukochany film to "Krótki film o miłości". Wielokrotnie go oglądałem. A teraz mam nadzieję zobaczyć wszystkie miejsca, gdzie był kręcony, przede wszystkim blok, w którym mieszkał Tomek i Magda. Może pocztę, na której Tomek pracował? I tę kawiarnię, w której Magda i Tomek mieli zamiar zjeść lody albo wypić wino. Jeden z fanów Kieślowskiego mi powiedział, że ten apartament najprawdopodobniej mieści się w Warszawie przy ulicy Inflanckiej. Być może to śmiesznie zabrzmi, długo się zastanawiałem, czy pisać ten e-mail, ale pomyślałem, że skoro jesteście producentem tego filmu, to najlepsza droga, żeby się dowiedzieć czegoś na temat tych lokacji. Rozumiem, jeśli nie dostanę odpowiedzi, choć rzecz jasna będzie mi bardzo smutno. Ale jeżeli możecie pomóc, to sprawicie, że będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie".

Oczywiście odpowiedziałam. Mało tego, wysłałam pana Ujana do Darka Jabłońskiego, który był drugim reżyserem przy "Dekalogu" i znał wszystkie lokacje. Przyszła odpowiedź: "I don’t know how to thank You, I can’t find enough words to tell my happiness at the moment. I loved Poland, Polish people, even before my visit starts."

To ubiegły rok. 30 lat od powstania "Dekalogu"! Na Powązkach Marysia znajduje przyklejone do grobu kartki. To japońskie wycieczki przyjeżdżają oglądać miejsca, gdzie kręcone były filmy i zostawiają kartki na grobie Krzysztofa.


Irena Strzałkowska, fot. Legalna Kultura

A jak Pani się czuje z tym niesłabnącym zainteresowaniem Kieślowskim?

Trochę jak z balastem, bo kiedy czasami słyszę niestworzone rzeczy, to wiem, co by Krzysiek na to powiedział. Albo wzruszyłby ramionami.

Nie wiem czy polskie kino wyglądałoby inaczej, gdyby Krzysiek żył. Czy jego głos nie byłby zagłuszony przez jakieś pobąkiwania czy wrzaski. Czuje się jego brak, to nie ulega wątpliwości. Mówią to też studenci szkół filmowych. Brak Krzyśka, bo on potrafił budzić środowisko. Nie chodzi o to, żeby walnął pięścią w stół - bo nie należał do takich osób - raczej zakpiłby z czegoś. Ustanawiając właściwe proporcje.

A jak ja się czuję z tym wszystkim? Opowiem anegdotycznie. Dwa lata temu w dwudziestolecie odejścia Krzysztofa mamy pokaz w Cricotece, wpisany w Krakowski Festiwal Filmowy, filmu "I’m so-so" Krzysztofa Wierzbickiego. Zastanawiamy się z Dziubem (jak nazywał go Krzysztof) co nowego można w tej sytuacji powiedzieć publiczności? A potem się okazało, że wszystko było nowe.

Chyba trochę tak jest z tą książką. Wydawałoby się, ot, kolejna pozycja. Tymczasem Kieślowski pozwolił się do siebie zbliżyć.

Dla mnie jest blisko. Niektórych rzeczy nie da się zapomnieć. Kiedy odeszła moja ukochana ciotka, która praktycznie mnie wychowywała, i przychodziłam do mojej mamy, bo Panie mieszkały razem, to mi się wydawało, że słyszę z kuchni szczęk garnków, że ona zaraz wejdzie i coś powie. Krzysztof stwierdził, że to będzie trwało, skoro to osoba, która miała ogromny wpływ na moje życie. Nie raz i nie dwa mi się wydaje, że idzie po schodach, chrząka znacząco i jak będzie miał dobry humor, to powie do mnie: "Irutku". A jak będzie miał zły humor i o coś pretensje, to powie: "No i co, znowu mi każesz gdzieś jechać?". Nie oceniam kontaktu z Krzysztofem, tej pracy, w kategoriach sukcesu. Choć w tych ścianach [rozmawiamy w biurze w Studiu TOR - M.S.] ten sukces wybrzmiewa – wystarczy spojrzeć, co tu wisi.

Nad nami grecki plakat.

Jedyny w Polsce. Po prostu odkleiłam go od szyby w Grecji. A zdjęcie, które wisi u nas na korytarzu, zdjęliśmy w jakiejś knajpie pod osłoną nocy. To było właśnie to Certain Regard w Cannes.

Ale to nieważne. Fajnie byłoby usiąść z nim i tak po prostu pogadać. O różnych rzeczach, które mnie trapią, które się nie udały, co on przewidział. Ten jego dystans, który wtedy tak mnie irytował... Bo chciałam, żeby było wesolutko, fajnie, elegancko, a on kręcił głową...


Krzysztof Kieślowski na planie filmowym


Wyszło na jego?

Wyszło na jego. I bardzo szkoda. Często jak się spotykamy z kolegami na premierach albo w Gdyni, to tak sobie mówimy: Krzysiek by się tu przydał.

Dobrze, że przynajmniej jest książka.

Dwa lata temu też była książka, wydana przez Muzeum Kinematografii. Czyli ciągle mamy tego Krzyśka w pobliżu. Jak nie w głowie, to gdzieś w pamięci, w duszy, czasem za uszami, bo nam pokazał jacy jesteśmy. Nie musimy patrzeć w lustro - Krzysiek nam to powiedział.

Ważna obecność?

Krzysiek mnie naznaczył. Był też dobrym kumplem. Lubił się przydać. Pomóc wnieść szafkę. Przegadać różne rzeczy. Oczywiście w rozmowach z autorką przypominało się parę sytuacji, jakichś kretyńskich incydentów... Jak nam zginął samochód w Syrii na przykład. Z moim futrem, bo to był grudzień. "Ale co ty się martwisz, oni ci będą musieli nowe teraz sprawić" (śmiech).

Sprawili?

Skąd. Znalazł się samochód, miał bieżniki wytarte, jechaliśmy na płótnie.

Dużo jest takich anegdot?

Dużo.

Może jeszcze jedna książka?

Same anegdoty o Krzyśku? (śmiech)

Ale na koniec powiem coś poważniej. Kiedy jechaliśmy na pogrzeb Krzysztofa - była nas garstka, bo Marysia tak sobie życzyła –- jak jechaliśmy samochodami, to na każdym skrzyżowaniu policja salutowała. To było niesamowite. Nieżyjący już dziś Ryszard Chutkowski, kierownik produkcji wszystkich filmów Krzysztofa, mówił: "Pani Ireno, czy Pani to widzi?!" Uzgadniał z policją trasę przejazdu, jak zwykł był to robić przy produkcji filmu, ale tego się nie spodziewał.

Rozmawiała: Magda Sendecka

Zdjęcie główne: Irena Strzałkowska i Krzysztof Kieślowski, zdjęcie pochodzi z Archiwum Twórczości Krzysztofa Kieślowskiego w Sokołowsku






Książkę Katarzyny Surmiak-Domańskiej "Kieślowski. Zbliżenie" znajdziecie w legalnych źródłach, m.in. Publio, Virtualo, Ebookpoint czy Legimi. Dostępny jest także audiobook w interpretacji Artura Barcisia, który znajdziecie m.in. w PublioVirtualo.



Filmy Krzysztofa Kieślowskiego zobaczycie w legalnych źródłach, m.in.:

Urząd (1966, dokument krótkometrażowy): vod.pl | Ninateka
Tramwaj (1966, etiuda): Ninateka
Koncert życzeń (1967, etiuda): Ninateka
Blizna (1976): Studio Filmowe TOR
Z punktu widzenia nocnego portiera (1977, dokument krótkometrażowy): Ninateka
Siedem kobiet w różnym wieku (1978, dokument krótkometrażowy): Ninateka
Amator (1979): Studio Filmowe TOR | Ninateka
Przypadek (1981): Studio Filmowe TOR
Bez końca (1984): Studio Filmowe TOR
Krótki film o zabijaniu (1987): Studio Filmowe TOR | Ninateka
Krótki film o miłości (1988): Studio Filmowe TOR | Ninateka
Podwójne życie Weroniki (1991): Studio Filmowe TOR
Trzy kolory: Niebieski (1993): Studio Filmowe TOR
Trzy kolory: Czerowny (1994): Studio Filmowe TOR
Trzy kolory: Biały (1994): Studio Filmowe TOR




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura






Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!