Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Córka geniusza czy następca mistrza

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Córka geniusza czy następca mistrza

Córka geniusza czy następca mistrza

16.02.14

Brzmi zupełnie jak On, ma takie samo podejście do dźwięku, tę samą ekspresję i barwę głosu, a także... skłonności do tworzenia nowomowy! Jej występ na 50. Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, gdzie – dzięki cyfrowej technologii – wspólnie z ojcem zaśpiewała „Dziwny jest ten świat”, wywołał ogromne emocje. W dniu 75. urodzin swojego ojca Natalia Niemen w wyjątkowej rozmowie z Piotrem Metzem opowiada o magii muzyki Niemena. A także o tym, jaki był jako człowiek i artysta, i dlaczego musiała dojrzeć do wykonywania jego utworów.



Czy czujesz obecność taty?

Hm... czasami. Na przykład wtedy, gdy odwiedzam dom rodzinny.

 

Tam Tata jest w zasięgu wzroku…

Tak jakby. Wspomnienia z dzieciństwa, młodości, wspólne chwile w rodzinnym gronie... Tam tkwią zebrane i ponakładane na siebie cienie przeszłości. Rzeczywiście, kiedy jestem u mamy, czasem bardzo wyraźnie odczuwam takie echo obecności ojca. Ten dom jest wypełniony i naznaczony Niemenem. Niemalże wyświetla się tam taki jakby hologram z podobizną taty, widoczny tylko oczami duszy. Myślę, że takie miejsca, gdzie bliska nam osoba przebywała, siłą rzeczy zachowały jej energię… Nie jestem jedyną osobą, która tego doświadcza.

 

Dużo tworzył w domu. Czy to powodowało, że to miejsce było bardziej jego? Oprócz tego, że był ojcem, naturalnie musiał też być mentorem artystycznym?

Wokół osoby i pracy taty kręciło się nasze babskie życie (śmiech). Byłyśmy niejako podporządkowane rytmowi jego domowych działań artystycznych. Nie sposób oddzielić życia prywatnego, czyli obywatela, ojca, męża, od życia twórcy. Zważywszy także na fakt, że pracował głównie w domu. Przyznam, że nigdy nie dzieliłam ojca na tych kilka funkcji - teraz jest tatą, a teraz moim guru muzycznym, kimś kto edukuje mnie w kwestii sztuki. Wszystko było razem splecione bardzo, bardzo spójnie. W ogóle nie patrzyłam na to w kategoriach podziału, nie było ku temu powodów.

 

To co powiedziałaś o hologramie w domu rodzinnym, to jest oczywiste. Masz podobne wrażenie, kiedy jesteś na scenie?

Nie, zdecydowanie nie. Wyśpiewywanie utworów Niemena na scenie jest po prostu wykonywaniem pracy. Przykładem może być projekt „Niemen mniej znany”. Przyznam jednak, że gdy na początku pracy nad tym projektem, gdy przesłuchiwałam nagrania ojca, rzeczywiście były chwile, kiedy ściskało mnie nad sercem. Natomiast podczas kolejnych etapów pracy, ćwiczenia samemu, czy z zespołem, a później już na koncertach - to raczej nie. Bywają oczywiście momenty, kiedy mogę powiedzieć, że czuję „co poeta miał na myśli”. Nie byłabym córką Niemena, gdybym nie czuła! Zdarza się tak w szczególności, gdy wykonuję spokojne i bardzo osobiste piosenki, jak np. „spodchmurykapelusza”, „Moje zapatrzenie”, czy „Postscriptum”. Jesienią graliśmy koncert na słupskim festiwalu „Niemen non stop”. Organizatorzy powiesili na scenie wielki portret ojca. I był taki moment, kiedy śpiewając spojrzałam... To było takie uczucie, jakby sam ojciec na mnie patrzył. Obserwował. Tacy jesteśmy, kiedy „dotykamy” spraw przy pomocy zmysłu wzroku. Coś nienazwanego dociera głębiej, do nieznanych obszarów naszego wnętrza.


fot. Małgorzata Niemen

A czy Tata był recenzentem Twojej twórczości?

Tata starał się zachować równowagę między plusami i minusami. Kiedy wydałam płytę „Na opak”, na której śpiewałam, docenił zarówno warstwę wokalną, jak kompozytorsko - aranżacyjną. Podobnie było z wszelkimi moimi wykonaniami.

Doceniał mnie i zachęcał do dalszej pracy, kiedy coś było w porządku. Z drugiej strony jednak, nie bał się powiedzieć, że tutaj trzeba nad tym, czy nad tamtym popracować. Nigdy się na to nie oburzałam i słuchałam z uwagą. Ale generalnie zawsze powtarzał, że mam przecież własne kompozycje, swoje fascynacje muzyczne i bardzo mnie zachęcał, żebym po prostu wykonywała własne utwory. I tak naprawdę, dopiero teraz ma to miejsce – koncertuję i dzielę się z odbiorcami swoją autorską twórczością, ale także twórczością taty.

 

Ale postawił na swoim w pewnym sensie, po prostu to musiało poczekać.
Musiało poczekać, bo akurat przyszedł po prostu odpowiedni czas na uskutecznianie twórczości autorskiej publicznie. I jestem dopiero na początku drogi. Wszystko ma swój czas. W tym wypadku zbieram powoli plon dziedzictwa genetycznego oraz nauk mojego taty i mojej mamy, którzy dbali o to, byśmy z siostrą nasiąkały sztuką wysoką, w dużym skrócie mówiąc. Takiego miałam ojca, taką mamę, czyli artystów, dla których ważna był tworzenie, a nie odtwarzanie. I siłą rzeczy takie dziecko jest niczym gleba, w którą rodzice zasiewają ziarna. W odpowiednim momencie coś wyrasta i rozkwita. Ot, prosta zasad znana ze świata przyrody. U mnie jest właśnie tak. Każde dziecko później przenosi nauki rodzicielskie na własny grunt – albo podąża dalej podobną drogą, albo się buntuje. Mentalnie jestem dość podobna do rodziców.

 

A miałaś w ogóle taki moment buntu, że Ty wszystko sobie zrobisz po swojemu? Taki naturalny bunt w wieku, ja wiem, piętnastu lat?

Oczywiście! Kto go nie ma! Ale u mnie był to raczej delikatny bunt, a właściwie bardziej chęć podążenia za tym, co czuję w sercu, co chciałabym robić. Jako nastolatka, przebąkiwałam, że chciałabym śpiewać. Tata zawsze powtarzał wtedy: „No wiesz, dobrze. Tylko pamiętaj, że dla kobiety to jest ciężki kawałek chleba”. Bo organizm, fizjologia, czy chociażby macierzyństwo i szereg innych takich szczegółów. Z perspektywy czasu myślę, że bardzo mądrze postępował, bo rzucał takie swoje, nawet nie grosze, tylko złote dukaty! To były mądre rady, w żadnym razie nie ograniczające mojej wolności i decyzji.

Miałam taki okres, że lubiłam słuchać, bądź co bądź, bardzo dobrej muzyki, ale takiej z pogranicza funka czy soulu, Earth Wind and Fire na przykład. Oczywiście ojciec miał te płyty w swojej płytotece i nie miał nic przeciwko temu. Pamiętam jednak, że gdy coraz bardzo zahaczałam tym fascynacjami o bardziej dyskotekowe, dance'owe sytuacje, to nie był tak do końca zadowolony. Ale to jest tak. I powtórzę znowu to, o czym już wspominałam - czym nasiąkniemy, co zostanie w nas zasiane i odpowiednio podlewane, nie tylko przez rodziciela, ale i w dalszym naszym życiu, to potem wydaje owoc. I rzeczywiście teraz widzę, że zachęty ojca, jego fascynacje wieloma aspektami sztuki, zostały we mnie zaszczepione. Wiele z jego fascynacji noszę także w sobie.

 

Gdybyś mogła powiedzieć w dwóch zdaniach, co było dla niego najważniejsze w sztuce i czy to się zmieniało w czasie jego kariery? Był chyba człowiekiem o bardzo zdecydowanych poglądach?

Tak, zdecydowanie. Z jednej strony miał ogromną wrażliwość, a z drugiej strony - silny charakter. Dzięki temu doszedł do tego, do czego doszedł i gdyby nie umarł, poszedłby jeszcze dalej.

 

Mam wrażenie, że doszedł do tego, do czego chciał dojść, i to bardzo świadomie. Perspektywa, jaka się przed nim rysowała, była dość kosmiczna z polskiego punktu widzenia. Mam cały czas podejrzenie, że ważniejsze było dla niego robienie tego, co chce, dlatego z wielu rzeczy zrezygnował.

Myślę, że ogólnie rzecz ujmując tak. Pamiętam z opowieści taty, że rzeczywiście wizja kilku kompromisów nie była mu miła i myślę, że to zaważyło na decyzji o podążaniu swoją drogą i nie „wpisywaniu” się w obowiązujące normy, czy mówiąc obecnym językiem – trendy. To był jego kompromis – jego decyzja. Na przykład zrezygnował z intratnej i kosmicznej, jak na tamte czasy propozycji zespołu „Blood, sweat & tears”, którzy bardzo chcieli, by piastował w zespole funkcję wokalisty. Nie zgodził się, gdyż ważniejsza dla niego była rodzina i nie chciał opuszczać Polski.

Prawda jest jednak taka, że moja świadomość, jeśli chodzi o twórczość ojca, rozpoczyna się od płyty „Post scriptum”. Ta muzyka powstawała przy mnie, przy mojej siostrze, przy mojej mamie. Ojciec zabierał nas czasami do pracy, czyli do kącika, gdzieś tam na górze w gmachu Teatru Narodowego, gdzie miał studio. My razem z siostrą rysowałyśmy sobie, a on pracował właśnie nad materiałem na wspomnianą płytę. Dlatego też te dźwięki tak mocno i głęboko we mnie siedzą. I tak zmierzając do tego tematu, który poruszamy – mi tata kojarzył się z takim człowiekiem, który stosuje, jak to wymyśliłam - podprądyzm. Podprądyzm taki naprawdę wysokich lotów. Dokładnie wie, czego chce i ma w nosie to, co inni powiedzą, czego oni by od niego chcieli. Takim go zapamiętałam. Ojcu nie były miłe, bliskie i nęcące pokusy sławy. On się nawet trochę podśmiewał z tych, którzy próbują zrobić karierę na Zachodzie. Uważał, że to jest niepotrzebne.


fot. Marta Antczak

Czy powodem, dla którego zajmujesz się właśnie tym okresem twórczości, jest właśnie takie prawie biologiczne uczestniczenie? To jest Twoja muzyka?

Myślę, ze tak. To po pierwsze, a po drugie wiem, że ten okres twórczości nie jest do końca znany szerszej publiczności, bo wiadomo są też takie osoby jak Ty, czy fani, którzy znają Niemena w pełnym wydaniu.

 

Radio tego nie dotknie.

No właśnie. Zależy mi na tym, aby pokazać ludziom całą twórczość. Jedni są bardziej, drudzy mnie wyrobieni, ale łączy ich jedno – niezbyt „czają” właśnie te utwory, ten ostatni etap twórczości ojca. Być może dlatego, że tata rozwijał się i dojrzewał, więc siłą rzeczy dojrzewała i jego twórczość, która wymagała od odbiorcy głębszego zaangażowania oraz większego zrozumienia. Wiem, czego ojciec chciał. Miał już dosyć wałkowania starych hitów. Naprawdę czuł przesyt tymi kawałkami i był wielokrotnie szczerze wkurzony.

 

Trudno sobie wyobrazić większa przepaść, niż „Pod papugami” i „spodchmurykapelusza”. Chyba w 2000 roku miałem przyjemność robić wywiad z tatą i jego opinia na temat otaczającego świata, była na nie.

Zapamiętałam tatę, jako osobę, którą nie zachwycała się rzeczywistością. Nie chcę powiedzieć, że rzeczywistość mu się nie podobała, bo nie był aż takim malkontentem (choć w jakimś stopniu cechowało go czarnowidztwo). Czytając chociażby jego felietony z tamtego okresu, nie sposób nie wyciągnąć wniosków, że generalnie nie podobało mu się to, co dzieje się dookoła. Był bardzo inteligentny i cechowała go zdolność do głębokiej analizy. W niezwykle błyskotliwy sposób określał, opisywał… takie głupoty nasze ludzkie. Ale pamiętam też, jak w ostatnich latach życia był taki moment, kiedy mówił, że chce napisać utwór o tytule „Piękny jest ten świat”.

 

Czy możesz się podzielić czymś, czego tato nie zdążył zrobić? O czym wiesz, że chciał, ale nie udało mu się, bo odszedł, bo nie było warunków…

Wiem, że miał plany wydania „Niemen na pomieszane języki”, czyli wszelką zagraniczną twórczość , muzykę ilustracyjną do seriali, filmów, spektakli. Tak naprawdę, to moja mama i siostra więcej i ściślej by na ten temat powiedziały. Ja przez te 10 lat wychowywałam dzieci i zajmowałam się domem. Dopiero teraz mam szerszą przestrzeń, by wtórować dziewczynom w sprawowaniu opieki nad sprawami naszego taty i męża. Pewne natomiast jest to, iż tata miał jeszcze bardzo, bardzo dużo pomysłów, które miał nadzieję zrealizować.

 

Ja uważam za taką kompletnie zagubioną perełkę „Rodzinę Leśniewskich”. Może to jest na jakiejś płycie?

Ta, tak, tak! Mówisz o tym cudnym serialu z nieprawdopodobnie piękną muzyką mojego taty opatrzona słowami Wojciecha Młynarskiego! Ach! Ta melodyka, ta harmonia....godna napisania długiego elaboratu. I jeszcze ścieżka dźwiękowa do serialu „Kłusownik”... ojciec był niezwykle obdarowany talentami przez Stwórcę. Te nagrania, jak i jeszcze parę innych autorstwa taty oraz innych kompozytorów muzyki filmowej, ukazały się nakładem firmy Pomaton, w 1996 roku na płycie „Melodie z ulubionych seriali”.

 


                       fot. Małgorzata Niemen


A nie jest trochę tak, że ponieważ tato zawsze chciał wszystko robić sam, to raczej się taka seria „Niemen na pomieszane języki” nie ukaże, bo on nie może tego zrobić?

Trudno tu w taki sposób rozumować. To się ukaże. Wszystko ma się ukazać, tylko potrzeba na to czasu oraz ciężkiej i detalicznej pracy godnej samego Niemena. Oczywiście, że tata był taka „zosią - samosią”, jak sam o sobie nie bez autoironii mówił. Dlatego nagrania się ukażą, ale staramy się, by takie wydawnictwa były po prostu na poziomie.

 

Trzeba to dobrze zrobić.

Dokładnie. Staramy się działać w duchu perfekcjonisty, jakim był. Nie dlatego, że tak musimy, ale po prostu przyzwyczaiłyśmy się, że taki ten nasz mąż, ojciec i artysta był. I nie wyobrażamy sobie, żeby coś poskładać na szybko tylko po to, by sprostać presji ludzi, którzy nie umieją czekać.

 

Nie może z chmur pogrozić palcem…

Absolutnie nie o to chodzi. Czułybyśmy, iż działamy niezgodnie ze naszym sumieniem. Mówię za mamę i siostrę - szczególnie za mamę, która naprawdę ciężko pracuje w sprawie „Czesław Niemen”. Postępując tak, żeby coś tam było na chybcika, na ślinę i gumę do żucia, proponujemy publiczności bubel, a przed wszystkim pokazujemy, że mamy w nosie autora, a także publiczność.

Jest wiele osób, które chciałyby, żeby ukazało się sto płyt na 5 lat, ale to nie o to chodzi… Tata by tak jednak nie zrobił. To był Niemen. W ostatnim 30-leciu swego życia raz na dekadę coś wydawał.

 

Powiedz dwa słowa o Twoim projekcie, trasie z kompozycjami Taty.

„Niemen mniej znany” to trasa koncertowa, na którą składają się utwory z dwóch ostatnich płyt „Terry Defloraty” i „spodchmurykapelusza”. Oczywiście jest też miejsce na trzy hity. Przyznam szczerze, że początkowo nie byłam do tego przekonana i nie chciałam w ogóle ich w programie umieszczać. Jednak menadżer zasugerował, że to byłby ukłon w stronę publiczności, która zna i uwielbia te utwory. I nasze przypuszczenia potwierdziły się. Na koncerty, mniej więcej w 60-70 procentach, przychodzi starsza publiczność. To naturalne, że czekają na „Pod Papugami” czy „Sen o Warszawie”. I często są rozczarowani. Dlatego dla nich przygotowaliśmy kilka hitów… Chciałam ludziom pokazać Niemena dojrzałego i tego, którego nie mieli okazji poznać.

 

Do tego sama musiałaś dojrzeć…

Owszem. Nigdy nie chciałam śpiewać piosenek mojego ojca, miałam własne. Nie widziałam potrzeby, żeby to robić, ani tym bardziej konieczności. Jednak dokładnie rok temu, z początkiem 2013 roku, wpadła mi do głowy taka myśl: obserwuję artystów, którzy honorują Niemena, nagrywają płyty, śpiewają recitale, biorą udział w różnych koncertach ku czci… I nie zauważyłam, żeby ktokolwiek wziął się właśnie za te dwie ostatnie płyty. I pomyślałam sobie, że chyba już jestem w takim miejscu, że mogę spróbować pokazać tą cześć twórczości i to, jak ja ją czuję. Przyświeca mi taka idea, żeby przybliżać publiczności całą myśl niemenowską, nie tylko muzyczną twórczość, ale i poetycką. Cieszę się bardzo, kiedy młodzi ludzie dają znać, że ogromnie im się ta twórczość podoba, że są zachwyceni melodyką, harmoniami, tekstami. Chciałabym, żeby ludzie mogli poznać Niemena innego niż papugowo-dziwnoświatowego, a młodzi mogli zainspirować się tą muzyką i myślą. Dźwięki „Terra deflorata” i „spodchmurykapelusza” przełożone na język żywych muzyków (pamiętajmy, że w oryginale mamy do czynienia z muzyką elektroniczną), na niczym by nie straciły. To muzyka ponadczasowa. Ojciec zawsze wyprzedzał swoją epokę. Również tymi dziwacznymi nagraniami ją wyprzedził.

 

 

Czy oprócz tego Niemena nieznanego, którego już zdefiniowaliśmy, nie wydaje Ci się, że jest jeszcze drugi obszar Niemena nieznanego? Obszar piosenkowy. Tyle, że stacje radiowe umówiły się na 6-7 piosenek i „do widzenia”. Można by było spokojnie zebrać cały recital fantastycznych utworów, których się nie pamięta.

Ale takich piosenek nieznanych z tamtych dawnych czasów?

 

Ty je znasz z przyczyn oczywistych, ja je znam, bo mnie to interesuje, ale weźmy pod uwagę, że jest 2014 rok i mamy całe pokolenie ludzi wychowanych np. na Radiu Złote Przeboje, które gra pięć piosenek. Skąd ludzie mają znać innego Niemena? Na przykład moje ukochane „Marionetki”.

To jest dobre określenie, że stacje radiowe „uparły się” na te pięć-sześć numerów. Faktycznie, na przestrzeni tych wszystkich lat, od początku działalności artystycznej ojca, znajdzie się multum, naprawdę multum form stricte piosenkowych. Tata jest dla mnie mistrzem idealnej fuzji sztuki wysokiej z „podkasaną muzą”. W jego kompozycjach słychać fascynację wielkimi kompozytorami z pierwszej połowy XX. wieku. Na płycie ”Terra Deflorata” chociażby jest taka kapitalna piosenka „Począwszy od Kaina”. Toż to jest hit! Powtarzający się temat zarówno w zwrotce, jak i refrenie, posiada wesoły, że tak powiem drive i beat. Nic, tylko gibać się i klaskać (śmiech). Inna sprawa, iż posiada mocny, głęboki i gorzki tekst. Ale dla mnie to jest kwintesencja prawdziwej sztuki. Coś do tańca i coś do różańca (śmiech). Duch splata się z ciałem.

 

Więc obalajmy przesądy.

Koniecznie!

 

 

Rozmawiał Piotr Metz

 
Przeczytaj drugą część wywiadu ->>

 
Wyjątkowe zdjęcia Czesława Niemena udostępnione zostały przez Małgorzatę Niemen, wyłącznie dla Legalnej Kultury, i są własnością autorki. Dziękujemy!

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!