Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Robię to co lubię

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Robię to co lubię

Robię to co lubię

10.07.25

„Przede wszystkim lubię wyzwania. Ta, podobnie jak i inne moje płyty, zrobiona jest dla mnie. Jest obrazem mojego własnego procesu, rozwoju jako artysty i jako człowieka. Albumy są dla mnie jak kartki z pamiętnika z zapiskami moich projektów, pomysłów, myśli kreatywnych, spojrzeń na muzykę i sztukę…” - mówi Jakub Józef Orliński - śpiewak, kontratenor, tancerz – b-boy, występujący zarówno w najlepszych salach operowych, jak i scenach open air’owych.  

Specjalnie dla Legalnej Kultury rozmawiała Marzena Mikosz.
 

 

Od przeprowadzenia poniższej rozmowy z Jakubem Józefem Orlińskim minęło zaledwie kilka tygodni. W tym czasie przygotowywany wówczas spektakl „Stabat Mater” Pergolesiego okazał się być dużym sukcesem i zdobył uznanie zarówno publiczności, jak i krytyków, w Warszawie rozpoczęły się przygotowania do 72 Urodzin Starówki, na których nasz rozmówca wystąpi, a przede wszystkim ogłoszony został nowy festiwal Break in Classic, wspólny pomysł Orlińskiego i Aleksandra Dębicza.  

 

Przed naszym spotkaniem spojrzałam w korespondencję i zobaczyłam, że minął prawie rok od momentu, w którym zaczęliśmy się umawiać się na wywiad. To jednocześnie dużo i niedużo czasu, ale w Twoim życiu zawodowym, to jakiś rok świetlny… 

 

Tak, to absolutny kosmos i nadal nie wierzę w to, co się dookoła dzieje.  

 

Na ile do przodu wypełniony jest Twój kalendarz? 

 

Tak mniej więcej na dwa kolejne lata. Trasy koncertowe czy nagrania są planowe z dużym wyprzedzeniem, a duże domy operowe, jak Metropolitan Opera, Opera Zuryska czy Genewska przygotowują swój repertuar na trzy, cztery sezony do przodu. Dlatego mam wpisane już jakieś pojedyncze występy na 2028 r. Dużo koncertuję w duetach z Michałem Bielem, Aleksandrem Dębiczem, orkiestrami, Il Pomo d’Oro czy Il Giardino d’Amore. Do tego dochodzą również projekty całkowicie spoza muzyki, jak np. ostatnio stworzony wideoklip dla BMW Polska, wyreżyserowany przez Małgorzatę Szumowską.  

 

Małgorzatę Szumowską?! 

 

Tak. To było niesamowite doświadczenie współpracować z nią, Michałem Englertem, 

 i całą ich ekipą. Oni tworzą niesamowicie zgrany team, który doskonale się rozumie. Było w tej współpracy wiele radości i zupełnie nowe, fantastyczne doświadczenie. 

 

Ułożenie jakiejś struktury wywiadu z Tobą jest jak rzeźbienie w kamieniu, nieustannie trzeba coś odejmować, bo nie da się opowiedzieć o wszystkim.  

 

[Śmiech] Bardzo podoba mi się to porównanie. 

To może zacznijmy od tu i teraz i zobaczmy, jak daleko będziemy mogli dojść. W Genewie przygotowujesz właśnie absolutny standard muzyki dawnej – „Stabat Mater” Pergolesiego*  – wystawiany i nagrywany wielokrotnie w różnych wykonaniach, ale wciąż świeży, fascynujący.  

 

*wszystkie utwory wymienione w wywiadzie wraz z kompozytorami są umieszczone na końcu 

 

Absolutnie! Moim zdaniem jest to jedno z tych dzieł, które nawet za tysiąc lat będzie utworem, do którego będzie się wracać i słuchający wciąż będą oczarowani. Uwielbiam to „Stabat Mater”! Jest ono trudne wokalnie jednak, kiedy się śpiewa, to cała technika, wszystkie trudności nie mają znaczenia. Najważniejszy jest niesamowity ładunek emocjonalny, który ta muzyka za sobą niesie. Jej moc, jej siła jest niezwykła, niezależenie od tego czy jest się osobą wierzącą czy nie. Moim zdaniem, to jest uniwersalne piękno. 

„Stabat Mater” należy do koncertowego repertuaru wielkopostnego i nie spotkałem się nigdy by było wystawiane scenicznie. Dlatego też z wielką ciekawością czekałem na rozpoczęcie tego projektu i współpracę z Barbarą Hanningan, którą podziwiałem jeszcze jako rozpoczynający pracę śpiewak, kiedy występowała na festiwalu d’Aix en Provence. Jej ekspresja, kreacja postaci, geniusz… wyjechałem zakochany. Stając koło niej, występując z nią ma się ochotę być jeszcze lepszym. Jest również niesamowicie wszechstronna, ale wciąż otwarta na inne, w tym moje, spojrzenia na utwór.  


Drugą osobą, której proces twórczy mam niezwykłą przyjemność obserwować przy tej produkcji jest reżyser Romeo Castellucci. Jest to dla mnie nie tylko ogromna radość, ale także wielka nauka. Uwielbiam tak osmotycznie czerpać wiedzę od ludzi, którzy tworzą wielkie rzeczy.  

 

 

A lista osób, z którymi współpracowałeś jest coraz dłuższa: wspomniani już Michał Biel i Aleksander Dębicz, Joyce DiDonado, Andreas Scholl, Ryan Bancroft, Thomas Hengelbrock, Philippe Jaroussky, Nuria Rial, Christina Pluhar…  

 

Ważne wydarzenia w moim życiu śpiewaka, takie jak: festiwal de Aix en Provence, „Semele” Händla w Strassburgu, to jest jedna i ta sama osoba, Alain Perroux, który był dyrektorem castingu we Francji, a którego spotykam regularnie od 2012 r. Był członkiem jury prawie każdego konkursu, w którym najczęściej odrzucano mnie już w pierwszej rundzie. Widział, że ja jestem tym dziwnym dzieciakiem, który stale przyjeżdża na konkursy, czy to do Hiszpanii, do Niemiec, Austrii, Anglii, Irlandii i zazwyczaj odpada w pierwszym, czasem drugim etapie. Dopiero po latach, kiedy poznaliśmy się bliżej, powiedział mi, dlaczego zaprosił mnie do produkcji „Ersimena” Cavalliego. Dostrzegł, że na każdym z konkursów miałem przygotowany inny program, co jest wyjątkowe i w tym widział moją determinację, motywację, moje ambicje, a przede wszystkim postęp. Dla niego był to sygnał, że go nie zawiodę. Wiedział, że jeśli dostanę jakieś zadanie to je wykonam.  

 

Mówisz o odpadaniu z konkursów. Wiesz, który z polskich muzyków związanych z Genewą przez całą swoją edukację słyszał, że się nie nadaje, że nigdy nie będzie wybitny? 

 

Zaintrygowałaś mnie, jestem ciekaw.  

 

Ignacy Jan Paderewski. 

 

O lala! Słyszałem również, że w tutejszym teatrze Polak wykonywał elementy ozdobne. 

 

Jacek Stryjeński, syn Zofii Stryjeńskiej, która też tu w Genewie jest pochowana. Mam nadzieję, że Cię wspierają w przygotowaniach.  

Kolejna ważna osoba w Twoim życiu to Yannis François. 

 

Tak, obecnie przyjaciel, a poznaliśmy się w Giessen podczas wspólnej pracy przy „Riccardo Primo”. Pokazał mi wtedy swoje imponujące archiwum. Wyszukuje, wyciąga jakimś dodatkowym zmysłem dzieła wczesnego baroku, a szczególnie dzieła pisane dla kastratów. Kiedy więc Alain Lanceron z Warner Classic zaproponował mi solową płytę od razu poprosiłem Yannisa o pomoc.  

Z założenia nie chciałem robić płyty typu the best of Händel czy Vivaldi. Skoro dostałem już taką szansę, to chciałem pokazać coś swojego i miała być to płyta z muzyką sakralną, odgrywająca ważną rolę w moim życiu. To od takiej muzyki zaczęła się moja fascynacja śpiewem. Już jako młody chłopak śpiewałem w warszawskim chórze Gregorianum, występującym przeważnie w kościołach. A dzięki dziadkom architektom fascynowała mnie konstrukcja kościołów i ich akustyka, która nadawała wydawanemu dźwiękowi czegoś duchowego. Stąd płyta „Anima Sacra”, która połączyła moje osobiste nitki i ścieżki.  


A ponieważ dobrze nam się z Yannisem pracowało, to postanowiłem iść dalej. I tak powstały „Facce d’Amore”, „Anima Aeterna” i „Beyond”, a teraz szykujemy kolejne… 

 

 

Zatrzymajmy się proszę na chwilę przy „Beyond”. Znajdują się na tej płycie utwory, które nawet dla fanów, znawców tzw. seicento czyli wczesnego baroku są czymś nowym. 

 

I to jest najfajniejsze! Jest tam kilku kompozytorów, których odkryliśmy, jak np. Giovanni Cesare Netti. Znaleźliśmy jeden jego utwór, zachwyt. Yannis zaczął kopać dalej i wyciągał kolejne i kolejne. W zasadzie mogłaby powstać płyta tylko z jego fenomenalną muzyką. W ogóle, w muzyce tego okresu fascynujące jest to, że wiele zależy od wykonawcy. W porównaniu do muzyki Mozarta, gdzie podane jest wszystko – tempo, dźwięki, słowa – we wczesnym baroku w zasadzie ogranicza nas tylko własna kreatywność. Kompozytorzy pozostawiają miejsce dla aktora-śpiewaka. 

 

Przypis Monteverdiego w jego „Powrocie Ulissesa” - proszę grać tak długo jak trwa akcja sceniczna. 

 

Tak! I to mi daje możliwość wypowiadania zdania na setki możliwych sposobów, co słychać chociażby w utworze „E pur io torno qui” z opery „Koronacja Poppei”. Wykonując często ten utwór, szukam wciąż nowych rozwiązań i lubię nimi zaskakiwać moje basso continuo. 

 

Basso continuo, to pojęcie oczywiste dla fanów baroku, ale nieznane powszechnie. Podasz swoją definicję? 

 

Najprościej mówiąc jest to linia basu, podstawa utworu, która jest wykonywana najczęściej przez klawesyn, wiolonczele, viole da gamba, gitary barokowe, teorby…, czyli instrumenty, które wykonują akompaniament, budując bazę pod recytatywy, arie, improwizacje.  

Oryginalnie basso continuo składało się z instrumentów, które były akurat dostępne. A w praktyce wygląda to tak, że grając stale z orkiestrą Il Pomo d’oro, bez dyrygenta, szukamy wciąż nowych barw, przestrzeni muzycznych, niejako w dialogu. Znając się dobrze czytelnym dla instrumentalistów jest, kiedy robię jakieś zwolnienia czy zatrzymania. Przygotowując album „Beyond” chciałem pokazać jak niewyczerpane jest bogactwo baroku, dlatego też miałem dużo stresu związanego z wyborem interpretacji. Przestudiowałem wybrane utwory dokładnie przez pryzmat swoich doświadczeń oraz wiedzy. Przekazując moje przemyślenia zespołowi czekałem na ich feedback, szanując ich umiejętności, staż, znajomość instrumentów, na których grają. I rzeczywiście była to bardzo twórcza współpraca, która owocuje też tym, że my to stale gramy na całym świecie.  

 

#Let’sBaRock, czyli najnowsza Twoja płyta to projekt łączący XVII wiek i współczesność. Co nie jest aż takie rzadkie. Chick Corea bisował utworami Scarlattiego, Sting nagrał II Księgę Pieśni Johna Dowlanda, a z polskiego podwórka można wymienić Leszka Możdżera i jego współpracę z Holland Baroque, czy jazzowego Bacha w interpretacji Agnieszki Wilczyńskiej i Andrzeja Jagodzińskiego. Twój to kompilacja znanych i mniej znanych utworów barokowych zinterpretowanych przez XXI w. 

 

Przede wszystkim lubię wyzwania. Ta, podobnie jak i inne moje płyty, zrobiona jest dla mnie. Jest obrazem mojego własnego procesu, rozwoju jako artysty i jako człowieka. Albumy są dla mnie jak kartki z pamiętnika z zapiskami moich projektów, pomysłów, myśli kreatywnych, spojrzeń na muzykę i sztukę… Od dawna też chciałem coś zrobić z Aleksandrem Dębiczem. Pandemia dała nam czas by wspólnie popracować, ale również by pobawić się muzyką. Zaczęliśmy od kanonu muzyki dawnej Bacha, Vivaldiego, dołączyliśmy Moniuszkę. Zaczęliśmy robić nasze aranżacje i publikować je w internecie, a potem pojawiło się pytanie, czy nie zagralibyśmy na „Męskim Graniu”. I wtedy zaczęła kiełkować myśl, by zrobić coś naszego na gruncie, który nie jest nasz. Zagrać dla masy ludzi, jedzących, pijących, chcących jedynie rozrywki.  

Dla mnie muzyka baroku jest czymś doskonałym. Chciałem z Alkiem tę doskonałość pokazać, zaprezentować jak bardzo dzisiejsza muzyka jest w nim zakorzeniona. Kierowaliśmy się również bardzo wczesnobarokową zasadą doboru instrumentów, jedziesz gdzieś, są takie instrumenty, jedziesz w inne miejsce, są inne. My jako trubadurzy mamy głos i fortepian, dołączamy perkusję, instrumenty elektryczne, gitary i… nagrywamy.  

 



A dobór repertuaru? 

 

Wzięliśmy utwory, które mogliśmy jeszcze uwypuklić, pokazać jak bardzo mogą być np. groove, jak wiele bogactwa i obecnych form muzycznych można wyciągnąć z repertuaru barokowego. Niektóre z nich, jak „Vedrò con mio diletto” ponownie wróciły na nasz warsztat. Ten utwór zaaranżował Alek i zrobił go w stylu filmowym. Jestem bardzo zadowolony z efektów i cieszę się, że projekt żyje również koncertowo, od premiery w legendarnym Concertgebouw w Amsterdamie. 

 

W Amsterdamie, w Holandii?!? W miejscu, które jest bardzo konserwatywne w wykonawstwie muzyki dawnej?  

 

Dokładnie tam! Ale na szczęście tego nie poczuliśmy. Rzeczywiście dwóch panów usłyszało pierwszy utwór i wyszło, ale takie prawo słuchacza. Choć repertuar jest tylko barokowy, to koncert jest przygotowany popowo, są światła, nagłośnienie. Kolejne koncerty też odbywały się w salach, gdzie na co dzień grana jest klasyka. A potem trasa po Polsce, dzień po dniu, wyprzedane bilety, pełne sale… Jestem więc szczęśliwy, że tak to wyszło. Od września kontynuujemy trasę w Helsinkach, Sztokholmie, Wiedniu, Kolonii, Paryżu. 

 

Przyznam się, że jest na tej płycie utwór, który, co prawda we wcześniejszej Twojej aranżacji z The King’s Singers, słuchałam na okrągło. „Music for a While” Henry’ego Purcella, który dla mnie jest utworem ponadczasowym. I wydaje mi się, że mógłby zostać uznany za współczesny.  

 

Absolutnie! On się nigdy nie nudzi. A ten utwór i współpraca z The King’s Singers to też jest ciekawa historia. Uwielbiam Singersów od dziewiątego roku życia. I cieszę się, że zaprosili mnie do tej współpracy, co było niezwykle miłe. Nagrywaliśmy podczas pandemii, każdy w swoim domu, ale… z dumą przyznaję i bardzo się z tego cieszę, ta aranżacja powstała na podstawie interpretacji mojej i Michała Biela. I jest to chyba jedyne nagranie, które nagrywałem pod kocem, tworząc namiastkę warunków studyjnych.  

 

Jako śpiewak operowy jesteś freelancerem. Przyjeżdżasz do teatru, domu operowego i Twoim zadaniem jest występ w jednej konkretnej produkcji, przedstawieniu. Kończysz, jedziesz dalej. Ale… mogłam obserwować Cię jak przygotowywałeś i występowałeś w Operze Zuryskiej w „Belshazzarze” Händla. Nie byłeś tam tylko uznanym śpiewakiem na gościnnych występach, stałeś się częścią zespołu. Wspierałeś chórzystów przygotowujących się do innego przedstawienia, a członkowie orkiestry żartowali, że stroją trąbki na Orlińskiego… 

 

Robię to co lubię. A robię, to nie tylko dlatego, że kocham muzykę, ale także, ponieważ bardzo lubię poznawać ludzi, uwielbiam miejsca i… [śmiech] uwielbiam jeść. Kiedy więc mam gdzieś spędzić dwa miesiące, to chcę wiedzieć, co w danym miejscu się dzieje. Zurych i tamtejsza opera stały się dla mnie jednym z ulubionych teatrów. Bardzo lubię osoby siedzące na recepcjach. Imponują mi tym, że zawsze są mili, pomocni, znają każdego z imienia. W zespołach, czy to orkiestrach, w balecie, czy w chórze oraz w obsadach jako soliści często znajdują się Polacy.  

Podobnie jest w Genewie. Co prawda próby mamy w katedrze, a nie w teatrze, ale przychodzę tu do głównego budynku, by ćwiczyć do innych projektów i chcąc, nie chcąc poznaję innych pracowników teatru.  

 

Zurych „Agrippina”, Monachium „Semele”, Nowy Jork „Eurydyka”, Paryż, Londyn „Rinaldo”, „Orfeusz i Eurydyka” San Francisco… Długa lista bardzo dobrych realizacji, ale również ciekawe libretta, które, moim zdaniem są dla wszystkich, lubiących telenowele, mity i szczęśliwe zakończenia.  

 

[Śmiech] przyznaję, mam pewien kłopot z obowiązującą w baroku zasadą „lieto fine” (szczęśliwe zakończenie), że nikt nie może umrzeć na scenie. I nawet w händlowskiej operze „Ptolemeusz, król Egiptu” główny bohater niby umiera, co było szokujące dla ówczesnej widowni, ale kilka sekund później się budzi, bo zażył środek nasenny, a nie truciznę. Według mnie wiele oper barokowych ma absolutnie genialne libretta, z których można by było tworzyć filmy czy seriale, tak jak na przykład Agrippina. Ale… należałoby zmienić zakończenia, które dla mnie są zbyt infantylne.  

 

Właśnie w Agrippinie realizowanej w Zurychu, gdzie występowałeś w roli Ottona, reżyserka Jestke Mijnssen przygotowała ją w konwencji serialu „Sukcesja” i… zmieniła zakończenie.  

 

Dokładnie taka była koncepcja. Miała nawiązywać do serialu „House of cards” albo „Sukcesji”. A stworzone przez Jestke zakończenie, w którym Poppea zabija wszystkich bohaterów oprócz Agrippiny, po prostu uwielbiam. W ogóle współpraca z nią była jedną z lepszych, którą miałem w swojej karierze. Ma ona niezwykłą umiejętność wydobywania z każdego najlepszych walorów aktorsko-wokalnych.  

 

I… nie wymagała od Ciebie akrobacji.  

 

Ogólnie mam taką zasadę, że nie robię sztuczki dla sztuczki. Reżyseria musi mieć sens. Na szczęście osoby, które mnie angażują, wiedzą jakie mam umiejętności, również taneczne. Czasami zatrudniają mnie również ze względu na breakdance. Taniec na przykład był potrzebny w „Semele” reżyserowanym przez Clausa Gutha w Monachium. Gdzie w scenie, w której Jupiter mną włada, tańczę. I tam to pasuje, jest logiczne i na takie wykorzystanie akrobacji się zgadzam.  

 

Pozwól, że przeskoczę jeszcze do początków Twojej kariery. Zastanawia mnie, dlaczego po studiach w Warszawie wybrałeś Julliard School of Music w Nowym Jorku, a nie pojechałeś do mekki muzyki dawnej, do Schola Cantorum w Bazylei?  

 

Od samego początku chciałem i bardzo mi zależało na tym, by być osobą uniwersalną. Nie chciałem być zamknięty tylko w baroku. Wiedziałem, że jako kontratenor i tak będę z tym repertuarem występował. W trakcie studiów w Warszawie napisałem licencjat z ornamentyki barokowej w europejskich centrach muzycznych, magisterkę z retoryki barokowej. To dało mi wiedzę i bazę do specjalizowania się w okresie baroku, ale mój mentor Eytan Pessen, popchnął mnie do Curtis w Filadelfii, bo wiedział czego mi potrzeba, choć nie wiedział jak bardzo będę ambitny.  

Poleciałem do Curtis Institute of Music na przesłuchania. Wydałem wszystkie swoje pieniądze na podróż oraz rejestrację i… się nie dostałem. Eytan w tej sytuacji zaproponował Juilliard. Spróbowałem więc tam, gdzie też się nie dostałem, ale ostatecznie udało mi się trafić do innego programu niż aplikowałem. W Nowym Jorku zyskałem zupełnie nową perspektywę i nauczyłem się rzeczy, których tutaj w Europie chyba bym się nie nauczył. Jednocześnie, będąc już po studiach i mając jakąś wiedzę oraz praktykę mogłem korzystać jeszcze bardziej, niż gdybym zaczynał w USA od zera. 

 

Mówisz „udało się” i dzisiaj, kiedy po występie na Olimpiadzie Jakub Józef Orliński jest wszędzie, to wydaje się, że tak jakoś wyszło. Chłopak ma szczęście, talent, urodę… Ale to nieprawda. „Udało się” nie pokazuje, jak wiele rzeczy wypracowałeś, jak wiele razy słyszałeś „nie”.  

 

Szczególnie kiedy musiałem zapłacić 60 tysięcy dolarów za dziewięć miesięcy nauki i pobytu w Julliard, a których to środków nie miałem. Stypendia, wreszcie wygrane konkursy –  w tym najważniejszy w Metropolitan – dotacje pozwoliły mi studiować w Nowym Jorku przez dwa lata. 

Mam również dookoła siebie fantastycznych i wspierających mnie ludzi. Ale tak, rzeczywiście dużo pracuję. Wiem, że nadal jestem bardzo młodym człowiekiem i widzę przestrzeń na ciągłe doskonalenie i rozwój. To w byciu artystą wydaje mi się właśnie fajne, że nigdy nie dochodzi się do perfekcji, nigdy nie dochodzi się do Olimpu, choć nieustanną pracą podchodzi się troszkę wyżej i coraz dalej.  


A Olimpiada? Bardzo skracając całą historie to ja to sobie wymyśliłem. Powiedziałem managerowi, że chciałbym brać w niej udział. We Francji, w Paryżu mam sporą publiczność, w tym samym czasie miałem inny projekt, a breakdance jest dyscypliną olimpijską… Widziałem wiele punktów stycznych. Okazało się, że organizatorzy w tym samym czasie poszukiwali kontaktu do mnie. 

 

Jesteś zaprzyjaźniony z nowymi technologiami, które zmieniają rynek sztuki i muzyki. Co Cię wspiera jako artystę, a co utrudnia Ci pracę? 

 

To trudne pytanie. Chyba jest tak, jak z każdym wynalazkiem, każdą nowością. Sztuczna inteligencja jest niesamowicie pomocna w codziennym życiu: szybkie zadawanie pytań, szybka odpowiedź. Szybsza kwerenda, wyszukiwanie, szybkie tłumaczenia, np. z języka starowłoskiego, czy łaciny itd. Z drugiej strony widzę w sieci fałszywe konta, podszywające się pod moją osobę, wykorzystujące AI by mnie naśladować, kradzież moich zdjęć, filmów, roboty, piszące do moich fanów… I to jest jak rzeka. Mam fanów w różnym wieku. Ci starsi nie zawsze potrafią odróżnić prawdziwe zdjęcie od fałszywego i to jest przykre. Dlatego regularnie przypominam, że jest tylko jedno oficjalne konto na każdej platformie i nie ma innych. 

 

Dziękuję Ci za rozmowę. Mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja by porozmawiać o tym na co dziś czasu zabrakło. 

 

 

Utwory wymienione w wywiadzie: 

„Stabat Mater”, utwór sakralny, Giovanni Battista Pergolesi 
„Semele”, oratorium sceniczne w formie operowej, Georg Friedrich Händel 

„Erismena”, opera, Francesco Cavalli 

„Riccardo Primo”, opera, Georg Friedrich Händel 

„E pur io torno qui”, aria z opery „Koronacja Poppei”, Claudio Monteverdi 

„Vedrò con mio diletto”, aria z opery „Giustino”, Antonio Vivaldi 

„Music for a While”, pieśń sceniczna z tragedii „Oedipus”, Henry Purcell 
„Belshazzar”, oratorium, Georg Friedrich Händel 

„Agrippina”, opera, Georg Friedrich Händel 

„Orfeusz i Eurydyka” (Orfeo ed Euridice), opera, Christoph Willibald Gluck 

„Rinaldo”, opera, Georg Friedrich Händel 

“Ptolemeusz, król Egiptu”(Tolomeo, re d’Egitto), opera, Georg Friedrich Händel 

 

Fudancja Legalna Kultura dziękuje firmie Columbus Privat S.A. z Genewy za udostepnienie biura na rozmowę i gościnność.  

Zdjęcia: Materiały prasowe

 




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!