Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Krystyna Czubówna. Lubię być potrzebna innym
21.12.18
– Myślę sobie, że jestem szczęśliwym człowiekiem, bo mogę powiedzieć, że nie zrobiłam nic przeciwko sobie. Co nie znaczy, że życie jest takie różowe i że nie dostajemy po głowie. Oj, dostajemy! Na pewno często żałuję, że doba nie trwa dłużej. Jestem głęboko przekonana, że gdybym zaczynała życie od początku, to chciałabym otrzymywać te wszystkie dary od losu, które przypadły mi w udziale. Cały czas mam wrażenie, że idę po wytyczonej przez kogoś drodze i nie zmieniłabym niczego – o głosie, który zdeterminował życie, wymarzonych Świętach i wspomnieniach z dzieciństwa z Krystyną Czubówną rozmawia Marzena Mróz.
Jest Pani obdarzona bardzo pięknym, charakterystycznym tembrem głosu. Czy zawsze tak było?
Już od pierwszej klasy szkoły podstawowej mówiono o mnie "szkolny lektor". Zupełnie nie wiedziałam o co chodzi, a to, że występuję na akademiach - było dla mnie oczywiste, bo przygodę ze sceną zaczęłam w przedszkolu. Scena i występy na niej, operowanie słowem zawsze było mi bliskie, ale jeśli chodzi o brzmienie, był to dla mnie obcy temat. Kiedy już byłam bardziej świadoma przekazywanych treści za pomocą słów, sądziłam, że moja siła tkwi jednak w interpretacji, ponieważ wygrywałam wszystkie konkursy recytatorskie.
Kto odkrył Pani głos?
Była taka akcja, prowadzona przez Główny Urząd Statystyczyny, "Magister" i ja ankietowałam pracowników Polskiego Radia. Wtedy to pewien dziennikarz zwrócił uwagę na brzmienie mojego głosu. Zapytał, czy miałam przesłuchania mikrofonowe. W ogóle nie wiedziałam o czym on mówi. Okazało się, że w radiu jest taki zawód jak lektor, którego nie należy mylić ze spikerem, bo to zupełnie coś innego. Spiker to osoba, która podawała czas, czytała wiadomości przygotowane przez redakcję dzienników, zapowiadała program, czytała komunikaty. Wszystko co słyszeliśmy z eteru, to były wcześniej nagrane audycje pod okiem reżyserów radiowych, bo i taki zawód też wtedy, przed laty, istniał. I do tego potrzebne były głosy. Ja się na taki konkurs zgłosiłam i tak to się zaczęło.
Powróćmy jeszcze do Pani dzieciństwa, do Nowego Sącza, w którym się Pani urodziła. Mała Krysia recytuje wiersze na akademiach. Czy myślała Pani wtedy, że zostanie np. aktorką? Miała Pani takie plany?
Nie miałam. Ale chodziłam do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne. To było nadzwyczajne miejsce. Wystawialiśmy tam sztuki - inscenizacje bajek, pokazywane również w domu kultury, na scenie z prawdziwego zdarzenia.
Jakie postaci z bajek Pani grała?
Zawsze miałam główną rolę. Byłam Kopciuszkiem, Śpiącą Królewną... Kiedyś dzieci były wychowywane surowo, więc nie słyszałam nigdy zachwytów nad sobą. Za to szybko nauczyłam się brać odpowiedzialność za podjęte zadania. Jakoś nie łączyłam ze sobą faktów, że skoro zawsze dostaję rolę główną, to może jestem zdolniejsza od innych dzieci. W ogóle myślenia przyczynowo-skutkowego nie było, ale też nikt we mnie tej mojej własnej dumy nie pompował.
Takie czasy były.
Potem naturalną kolejną rzeczy było to, że skoro nauczyciele też coś słyszeli w moim głosie, to od pierwszej klasy szkoły podstawowej prowadziłam akademie, występowałam. I tak już do końca szkoły średniej. To mi sprawiało na pewno frajdę, ale przypominam sobie, że kiedy stawałam już w szkole średniej w szranki konkursów recytatorskich i nagrywałam się na Unitrze ZK-240, słynnym szpulowym magnetofonie - brzmienie mojego głosu było dla mnie nie do przyjęcia. Wcale mi się nie podobało! Pod koniec szkoły średniej zaczęłam myśleć o szkole teatralnej, ale miałam obawy, czy psychicznie udźwignę ten zawód. Dziś, w miarę upływu lat, kiedy moje młodzieńcze marzenia o występowaniu na scenie spełniły się, tym bardziej jestem przekonana, że to nie byłby zawód dla mnie.
Nie dla Pani, ale jednak dla Pani. Bo również czytając wiadomości w Panoramie trzeba być aktorem.
Ja bym powiedziała, że interpretatorem.
Pani Krystyno, na taki głos jak Pani, to trzeba sobie jednak w życiu zapracować.
Myślę, że tak. Kartę mikrofonową dostałam, jak to się mówi - z marszu. Stanęłam przed obliczem komisji i zdałam bez żadnego problemu bardzo trudne egzaminy. Byłam naturszczykiem, którego nie trzeba było przygotowywać, od razu mogłam usiąść przed mikrofonem - i tak też zrobiłam. Ale też przez lata słyszałam od reżyserów radiowych: "Ty się ciągle tylko dobrze zapowiadasz". Mój głos był bez zarzutu, a jednak nie było w nim tego czegoś, co wiedzieli, że mam, ale nie umieli tego wydobyć. I to jest odpowiedź na pani pytanie, bo okazuje się, że 10 lat zajęło mi to doskonalenie brzmienia. W tym czasie musiałam dojrzeć psychicznie, zbudować swoje wnętrze. Musiałam też nauczyć się skupiać. A jest to rzecz bardzo trudna, bo trzeba się wyłączyć z tego całego świata, w którym tkwimy, wyłączając również własne emocje. Możemy się źle czuć, możemy mieć nadzwyczajnie dobry humor, może nas dusza boleć, a to wszystko trzeba umieć odrzucić i wejść do studia z czystą głową. Pamiętam, że kiedy wróciłam po długim, prawie 4-letnim urlopie wychowawczym do pracy, usłyszałam od moich dotychczasowych krytyków: "I to jest to!".
Pani Krystyno, jak ten niezwykły głos zdeterminował Pani życie, jak on przez życie Panią niósł?
Hm… Jest atutem i właściwie wszystko, co osiągnęłam, w sensie zaszczytów, bycia zauważoną, to wyłącznie głosu zasługa.
Cała Polska zna ten głos. Spokojny, idealnie brzmiący, niski, z minimalnym echem, elegancki, dobitny, a jednocześnie wyważony.
Jak bezpośrednio z kimś rozmawiam, często słyszę: "Ojej, ale pani zupełnie inaczej brzmi". To pewnie dlatego, że jestem osobą bardzo impulsywną, żywiołową. Kiedy rozmawiam z kimś, to właściwie całym ciałem. Wtedy mojemu głosowi daleko do spokoju. Ale podczas czytania umiem się mentalnie wyzerować.
Żeby wyciszyć się i być tylko tym głosem - tak sobie to wyobrażam.
Dokładnie tak. To już ś.p. Andrzej Turski, kiedy pracowaliśmy oboje w Polskim Radiu, mówił: "Ja nie wiem jak ona to robi, ale ona ma inteligencję w głosie". To bardzo mi pochlebiało, wtedy młodej dziewczynie. Myślę, że w moim głosie pobrzmiewają rozmaite nuty, uzupełniające się i składające w jedną całość. Jak się intensywnie przeżywa życie, to taki jest efekt.
Mówi się, że aktorzy dorabiają się twarzy z czasem, tak również spiker czy lektor dorabia się głosu.
To jest bardzo dobre porównanie. Tak!
Pani Krystyno, czy równie pięknie Pani śpiewa jak mówi?
Śpiewałam.
A dlaczego w czasie przeszłym?
To jest raczej kwestia związana z wiekiem, już nie trafiam w tony (śmiech). Oczywiście zależy jaka tonacja, ale kiedyś ta skala była dużo większa i śpiewałam pięknie.
Co lubiła Pani nucić?
Nie nuciałam, a śpiewałam. Nie tylko na akademiach, ale również z koleżankami, kiedy założyłyśmy czteroosobowy zespół wokalny. One chodziły równolegle do szkoły muzycznej, wobec tego i świetnie grały i umiały zrobić aranżacje rozmaitych piosenek. Wszystko było bardzo profesjonalne, nie było żadnej lipy. A ja byłam ich solistką.
Chciałam zapytać Panią, czy ten wyjątkowy głos, z drugiej strony nie pokrzyżował Pani życiowych planów? Bo przecież skończyła Pani studia prawnicze.
Studiowałam prawo wyłącznie dla poszerzenia horyzontów myślowych. Już wtedy pracowałam w Polskim Radiu, w awangardowej jak na tamte czasy redakcji. Przygotowywaliśmy audycję "Lato z radiem" emitowaną na żywo.
Kiedy ktoś powiedział szefowi, że mam kartę mikrofonową, odpowiedział: "Dobrze, zobaczymy co potrafisz". Zaczęłam się wdrażać w pracę radiową, przygotowywałam "Koncert spełnionych marzeń" i "Kącik złamanych serc", czyli odpowiadałam na listy nieszczęśliwie zakochanych.
Wtedy też, razem z Krzysztofem Kolbergerem, przygotowywałam cykl "Strofy dla Ciebie". Następnie, na fali ogromnego powodzenia, szef postanowił kontynuować temat i wymyślił "Sygnały dnia", program informacyjno-publicystyczny. Wszyscy chcieli w tej redakcji pracować, a ja to tak po prostu z nieba dostałam.
To musiał być niesłychanie ekscytujący czas.
Rzeczywiście tak. A chwile słabości i przesytu pracą w redakcji odreagowywałam lektorując. Uciekałam w ten inny świat, który zawierał się w treściach audycji, a mnie osobiście nie dotyczył. I to jest coś, co mnie chroni do dnia dzisiejszego.
Pani głos kojarzy się nie tylko z Panoramą, ale również z pięknym cyklem filmów przyrodniczych "Zwierzęta świata", który wymyśliła Alicja Romaniuk.
Te filmy z całą pewnością zbudowały pewien rodzaj wrażliwości, której nie posiadałam, dopóki nie zaczęłam się wczuwać w tematy, które one poruszają.
Przyroda Panią interesuje?
Kocham przyrodę w tym sensie, że burzę się na to, jak ją niszczymy, że popieram tych, którzy o nią walczą. Biorę też udział w rozmaitych akcjach, czytam i daję swój wizerunek dla tej ważnej sprawy.
Czyta Pani swoim pięknym głosem również książki.
Tak, najchętniej reportaże. Ten gatunek literacki jest mi najbliższy.
Jest Pani również ambasadorką Legalnej Kultury.
Wśród wielu innych.
Realizowała Pani między innymi projekt Księgarnia Marzeń, który polegał na czytaniu fragmentów książek w różnych miejscach w Polsce, w księgarniach. Jakie jest Pani zdanie na temat legalności kultury i co ta akcja może dać?
Wchodzenie nielegalne w posiadanie dzieł innych ludzi, twórców, jest czymś wysoce nagannym. Moja babcia zawsze mówiła, że z domu wynosi się kulturę, a po naukę idzie się do ludzi. Wiedzę zdobywamy z wiekiem, ale wychowanie jest niesłychanie ważne, bo to jest bardzo zaniedbana sfera. Nie poświęcamy dzieciom wystarczająco dużo czasu, nie mówimy im co jest dobre, a co złe, co wolno, a czego nie wolno. Tymczasem świat się zmienia, zmieniają się obyczaje i konwenanse. O legalności kultury trzeba mówić głośno, trzeba edukować. Choćby po to, żeby było nas, świadomych, coraz więcej. Za nami pójdą inni, a przeciwnicy zostaną napiętnowani. I nawet jeżeli chcieliby źle postąpić, to nie będą mieli odwagi.
Będzie nas więcej wtedy.
Dokładnie tak. Moim zdaniem edukacja na temat legalności w kulturze, to praca u podstaw. Patrząc na rozwój technologii dziś, może należałoby zapytać człowieka XIX wieku co on przeżywał, kiedy pojawiły się pierwsze maszyny parowe i jego świat stanął na głowie. My dziś żyjemy właśnie w takich rewolucyjnych czasach. Jeżeli nie będziemy od samego początku dbać o te sprawy i nie będziemy wyczuleni na to, co nowe technologie przynoszą i jakie są tego skutki, ale też zagrożenia, to nie opanujemy świata. To jest bardzo ważne i chciałoby się, żeby ambasadorów Legalnej Kultury było w całej Polsce bez liku, żeby można było tym działaniem ogarnąć cały kraj.
Pani Krystyno, a co jest w życiu najważniejsze?
Odpowiem żartem, bo temat jest jak rzeka. Jest taka scena w filmie Woody’ego Allena "Vicky, Cristina, Barcelona". Dwóch starszych panów siedzi przy stole, rozmawiają, jednym z nich jest Woody Allen. Mówi on do swojego kompana: "Wiesz, najważniejsze słowa w życiu to nie "kocham cię", tylko "nic ci nie jest"(śmiech). A mówiąc poważnie myślę, że na to pytanie jest wiele odpowiedzi na różnych etapach życia. Nie ma jednej, uniwersalnej, bo cóż ja powiem? Bycie wiernym samemu sobie. Z tym idę przez życie, ale przecież nie chodzi o wielkie słowa. Jestem emerytką i odczuwam upływ czasu, więc dziś najważniejsze dla mnie jest zdrowie. Bo chciałabym jeszcze wiele zdziałać, lubię być potrzebna innym. Chciałabym móc wciąż dawać i mieć siłę na to.
A z drugiej strony - co można sobie ewentualnie w życiu darować?
Hmm... pewnie dużo. Ja na przykład zrezygnowałam z siebie po nieudanym związku. Postawiłam tylko na bycie dobrą matką i na pracę zawodową.
Która też niezwykle się rozwinęła.
Pewnie nie mogłabym tak intensywnie pracować i zajmować się tyloma sprawami, gdybym dbała o tak zwane szczęście własne, czyli budowanie i utrzymywanie relacji z partnerem. Jeżeli mamy jakąś misję do spełnienia, to aby była wypełniona optymalnie, trzeba zapomnieć o sobie. Ja tylko pilnowałam zawsze, żeby nie zawieść jako matka.
Pani córka również zadebiutowała jako lektorka.
Tak, co jest zabawne o tyle, że moje dziecko, które właściwie wychowało się w murach Polskiego Radia, tysiące godzin spędzało ze mną w studiach nagraniowych, zawsze się przed tym broniło. Aga uważała, że radio zabiera jej mamę. Aż tu zbieg okoliczności, miałam propozycję wystąpienia w reklamie, której scenariusz zakładał udział córki. I była opcja, że albo zaakceptuję obecność innej młodej osoby, albo zagra ze mną Aga. Przyszłam do domu i mówię: "Wiesz co, w końcu za dużo ludzi nas zna, nie będziemy się wygłupiać, świetnie się fotografujesz i głos masz bez zarzutu" i zgodziła się na zasadzie "no dobra". To była reklama radiowa i telewizyjna. Ech te zbiegi okoliczności, bo tu o to chodzi, że jeżeli coś się wydarza - złego lub dobrego - trzeba się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie... Niedługo póżniej zadzwoniła do mnie szefowa redakcji reportażu i mówi: "Robimy nowy serial o życiu młodych lekarzy i szukamy głosu kobiecego, słuchaj, twoja córka ma taki podobny głos do ciebie, może zechciałaby nam przeczytać". Kiedy przekazałam tę propozycję Adze, odpowiedziała: "wiesz mamo, spróbuję".
Głos dziedziczony w pewnym sensie.
Ja mówię tak, jak moja mama. Może nie cały czas, to są pewne frazy, zwroty. Na pewno akcentuję tak jak ona, moduluję tak głos, że aż sama jestem nieraz przerażona, bo to jest potworne uczucie, kiedy wydobywa się z nas głos innej osoby. Więc w tym sensie Aga też to ma. Ale wiem, że miała z tego powodu bardzo dużo wewnętrznych oporów i próbowała, interpretując teksty, zabić to w sobie. Na szczęście ktoś mądry na przesłuchaniu do karty mikrofonowej powiedział jej: "Proszę nie bać się mówić tak jak mama". To rzeczywiście spuściło z niej powietrze i teraz wie, że to nie musi być wadą.
Czy dała Pani debiutującej córce jakąś radę?
Jak czytać? Nie. Uważam, że każdy ma własną wrażliwość i to, co czyta, musi przepuścić przez siebie. I tutaj nie dałam żadnych rad. Natomiast w sensie czysto technicznym, to ona ma te rzeczy rzeczywiście wyssane z mlekiem. Nie ma problemu z prawidłowym braniem oddechu, stawianiem akcentów, z bezszelestnym przewracaniem kartek, z właściwym ustawieniem się do mikrofonu. Mikrofon po prostu nas lubi. Myślę, że mnie specjalnie nie podpatrywała. To jakby mimochodem w nią się wlało no i widocznie ma to "coś". Mało tego, to dotyczy nie tylko Agi, ale również jej dzieci. 9-letnia Helka - to mistrzostwo świata co ona robi! Zdarzyło się kilka razy, że mama była zajęta, więc musiałam jechać z nią do studia, to mnie samą wbijało w fotel, jak to dziecko podaje tekst. Zabawnie, bo ona, filigranowa, a ma niski głos. Jest niezwykle żywiołowa, pasjonuje ją sport i wiele czasu mu poświęca, a przygodę z radiem traktuje jako zabawę. A ponieważ jest spontaniczna, otwarta i bardzo dobra dykcyjnie i brzmieniowo, więc fantastycznie daje sobie radę.
Skąd czerpie Pani swoje życiowe siły? Ma Pani jakieś szczególne pasje lub metodę na odpoczynek? Bo jest Pani tak dynamiczna i pełna energii.
Nie wiem, chyba pokłady się wyczerpują.
Nie widać.
Życie mnie napędza. To jest tak, jak z akumulatorem w samochodzie. Jak będzie stał, to się rozładuje, a praca silnika ten akumulator doładowuje i myślę, że to jest odpowiednie porównanie. Inaczej nie umiałabym tego zobrazować, bo bardzo zaniedbuję siebie, nie mam czasu na odpoczynek. Uwielbiam za to momenty, kiedy coś nie wypali i okazuje się, że mam nagle darowane dodatkowe godziny. Poza tym bardzo lubię być sama ze sobą.
Wielki głos, wielkim głodem, ale Pani jest też osobowością. A więc nie tylko głos, ale również ważne jest Pani zaangażowanie, Pani wybory.
Jeżeli utożsamiam się z jakąś ideą, to zawsze ta druga strona może liczyć na moją akceptację. Myślę sobie, że jestem szczęśliwym człowiekiem, bo mogę powiedzieć, że nie zrobiłam nic przeciwko sobie. Co nie znaczy, że życie jest takie różowe i że nie dostajemy po głowie. Oj, dostajemy! Na pewno często żałuję, że doba nie trwa dłużej, bo wtedy mogłabym jeszcze trochę więcej zrobić. Na pewno jestem osobą ufającą, ale czasami instynkt samozachowawczy zawodzi i można się zaangażować w coś, co okaże się błędnym wyborem. Jestem głęboko przekonana, że gdybym zaczynała życie od początku, to chciałabym otrzymywać te wszystkie dary od losu, które przypadły mi w udziale. Cały czas mam wrażenie, że idę po wytyczonej przez kogoś drodze i nie zmieniłabym niczego.
Jak wspomina Pani Święta swojego dzieciństwa?
Ponieważ urodziłam się w Nowym Sączu, bo stamtąd pochodzi mój tata, a mama była z Warszawy, Boże Narodzenie zawsze kojarzyło mi się z czymś nadzwyczajnie dobrym - wyjazdem do domu babci. To był dla mnie i dla mojej siostry najcudowniejszy moment w roku. Potem celebrowałam z córką przygotowania do Świąt. Odkąd moje dziecko wyprowadziło się z domu, to mnie wystarczy choinka u niej, ja mam dziś barbarzyński stosunek do Świąt (śmiech). Ale poczytuję sobie za sukces wychowawczy, że w domu Agi pachnie piernikami.
To jest piękne, że moje dziecko ma takie podejście do Świąt, jakie ja chciałabym mieć. Do tego wybornie i genialnie gotuje i jeszcze lepiej piecze, w związku z czym w jej domu jest bardzo świątecznie. To jest taki dom, jaki ja pamiętam u babci. I taki właśnie dom mają moje wnuczki dzięki swojej mamie. Czyż nie wygrałam losu? Wygrałam.
Pani Krystyno, czego można Pani życzyć dzisiaj, na te Święta, oprócz zdrowia oczywiście?
Chwilami, kiedy jestem bardzo zmęczona, myślę, że chciałabym umieć zaplanować życie w takim dwutakcie: praca-wypoczynek, praca-wypoczynek. Ale kiedy się uprawia wolny zawód, to jest to trudne. I to nie dlatego, że mam taki apetyt na życie, że chcę się najeść, aż do przesytu. Po prostu nie umiem odpuścić, kiedy czuję, że rzecz jest warta mojego zaangażowania..
To ja życzę, żeby było ich jak najwięcej.
Bardzo dziękuję!
Rozmawiała: Marzena Mróz
Zdjęcia: Legalna Kultura
Krystyna Czubówna pojawiła się w kilku filmach, w legalnych źródłach znajdziecie m.in.:
Lęk wysokości (reż. Bartosz Konopka, 2011): HBO GO
Dzień świra (reż. Marek Koterski, 2002): KULTURA NA WIDOKU
Posłuchajcie też audiobooków, które czytała Krystyna Czubówna, w legalnych źródłach znajdziecie m.in.:
"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłany Aleksijewicz
"Jądro ciemności" Josepha Conrada
"2001: Odyseja kosmiczna" i "2010: Odyseja kosmiczna" Arthura C. Clarke'a
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego