Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Jazzowa iskra życia

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Jazzowa iskra życia

Jazzowa iskra życia

22.07.15

Ich muzyczna kariera brzmi momentami jak spełnienie amerykańskiego snu. Oto nastolatkowie z prowincjonalnego Koszalina zakładają jazzowe trio, które niespodziewanie staje się objawieniem polskiej sceny, a oni trafią pod skrzydła samego Tomasza Stańko. Pod jego bokiem nabierają charyzmy i doświadczenia, które procentuje zaproszeniem do współpracy ze strony jednego z najważniejszych wydawców muzyki jazzowej na świecie - Manfreda Eichera. Choć trudno w to uwierzyć, to członkowie Marcin Wasilewski Trio grają już ze sobą blisko ćwierć wieku, a ich muzyka słuchana jest od USA po Japonię. O muzycznym dorastaniu, tajemnicy sukcesu i polskich talentach jazzowych rozmawiamy z pianistą Marcinem Wasilewskim.


Kolejna płyta Marcin Wasilewski Trio na rynku i kolejny raz dwa Fryderyki - najlepszy album jazzowy i najlepszy artysta jazzowy. Masz na to jakiś patent?


No tak te głosowania wypadają. Aż mi trochę głupio, ale bez sztucznej skromności - po prostu środowisko nas docenia i lubi. Nagrody nie są zresztą do końca wymierne. Mają w sobie pewien blichtr próżności, nie można jej za bardzo karmić. Bardzo się cieszę, doceniam, ale gdyby dostał je kto inny, to bym się nie obraził.

No właśnie. Ten dublet to sprawa niełatwa, tym bardziej, że co roku na polskim rynku pojawia się coraz więcej ciekawych i różnorodnych płyt jazzowych.


Tym bardziej, jak mi wręczał nagrodę Leszek Możdżer, który - no właśnie nie wiem, czy nigdy nie zgłaszał tam swoich płyt, czy może był pomijany z niezrozumiałych dla mnie przyczyn - było mi niezręcznie. No ale statuetki nie da się podzielić. Za twarda. Za to płyt rzeczywiście wychodzi coraz więcej i ten ruch jazzowy w Polsce mega pozytywnie się rozwija.

Trochę chyba wbrew temu, co się mówi o kryzysie na rynku muzyki.


Jazzowe życie w Polsce zawsze istniało, podobnie jak malkonenci narzekający na to, że jazz umiera. Ja nigdy nie miałem takiego poczucia. Będąc młodym, szesnastoletnim chłopakiem razem z kolegą z klasy Sławkiem Kurkiewiczem, wkrótce spotkawszy jeszcze młodszego od nas Michała Miśkiewicza, pełni entuzjazmu do tej muzyki czuliśmy pewną pokoleniowość. Począwszy od ojca Michała - Henryka Miśkiewicza i Jana Ptaszyna Wróblewskiego, przez Henryka Majewskiego, młodych nauczycieli - Artura Dutkiewicza. Kuby Stankiewicza, Piotra Wojtasika. To był niesamowity background dla nas. Niesamowicie się cieszę, że liznęliśmy to środowisko PSJotu (Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego - dop.red.), które było niesamowicie otwarte na młodych. To Henryk Majewski był tym, który zaprosił nas po raz pierwszy na tak dużą scenę jak Sala Kongresowa. Jazz Jamboree było wówczas festiwalem, który świetnie sobie radził i myśmy jako laureaci konkursu we Francji dostąpili zaszczytu otwarcia tego festiwalu. Jan Ptaszyn Wróblewski na warsztatach w Chodzieży dosłownie przekazał nam nuty Krzysztofa Komedy i pchął nas w kierunku grania jego muzyki. Zafascynowaliśmy się i od razu nagraliśmy materiał na debiutancką płytę. Chwilę później zaangażował nas Tomasz Stańko.

Mówisz, że te starsze pokolenia były otwarte, a z drugiej strony Tymon Tymański - jakby nie było ledwie parę lat starszy - śpiewał o polskim jazzie "śmierdzącym wódą i kiełbasą".


Rzeczywiście kiedy Miłość zaczynała mieliśmy okazję razem objechać pół Polski. Te wszystkie trójmiejskie, szczecińskie, gorzowskie sceny. Wspólnie mieliśmy ubaw, że na Pomorskiej Jesieni Jazzowej nikt z nas nie zdobył nagrody dla nadziei polskiego jazzu - Klucz do Kariery. Tymon bardzo psioczył i był bardzo przeciwny temu całemu środowisku tradycyjnego, konwencjonalnego jazzu, ale on po prostu ma taką naturę. Środowisko yassowe, które wówczas powstało, bardzo krytykowało wszystko, co działo się wokół PSJotu i Akademii Muzycznej w Katowicach. Z jednej strony ich rozumiałem, a z drugiej... chciałem uczyć się grania na wydziale jazzu. Zdarzało mi się też nie raz słyszeć w wykonaniu muzyków yassowych, nie powiem których, hochsztaplerkę, co też gryzło się z ich manifestem i podejściem do muzyki. Grałem już wówczas z Tomaszem Stańko i czerpałem od niego tę free-jazzową wolność, mając jednak podstawę tego konwencjonalnego jazzowego grania. Byłem więc gdzieś pomiędzy.

Jak sobie spojrzę na tę historię polskiego jazzu, to chyba nikt poza Wami nie miał tyle szczęścia, by trafić na tak długi okres pod skrzydła takiego nauczyciela, jak Tomasz Stańko.


No tak. To jest nie do przecenienia. A miałem zupełnie inne plany. Byłem o krok od wyjazdu do Kolonii, a wcześniej nawet do Bostonu na Berkley College of Music. To drugie nie wyszło z powodów finansowych, to pierwsze z powodu kraksy na autostradzie - z której na szczęście wyszedłem bez szwanku. Zostałem w Polsce i okazało się to lepsze. Współpraca z kimś takim, jak Tomasz Stańko, gdy doświadczasz grania na żywo przed bardzo wymagającą publicznością, musisz naprawdę serio podchodzić do tego, co grasz. Za każdym razem musisz się zbierać na 110 procent.


Marcin Wasilewski Trio, fot. Andrzej Łazarz


Miałeś takie poczucie relacji uczniowie-mistrz czy też traktował Was bardziej po partnersku?


Oczywiście, że mistrz i uczniowie, bo my byliśmy naprawdę smarki straszne. Michał miał 16 lat, nie był jeszcze pełnoletni i jego ojciec zastanawiał się czy w ogóle pozwolić mu grać pierwszy koncert z Tomaszem Stańko. Czegoś się obawiał, ale ostatecznie się zgodził i to był świetny ruch. To były świetne lekcje. Panował zawsze respekt i jakaś hierarchia, ale Tomasz Stańko nigdy się nie wywyższał. To jest artysta przez duże A. W muzyce panowała pełna otwartość i zaufanie, którym nas obdarzał. Wypuszczał nas na szerokie wody improwizacji, a jego uwagi były często dość zabawne. Miał takie różne swoje określenie, zupełnie nieprzystające do oficjalnych terminów muzycznych. Pamiętam, jak podczas pierwszych nagrań do płyty "Peyotl" nagle Tomek zasugerował: Michał graj jak sprężynki. Śmialiśmy się w słuchawkach, zastanawiając się co to właściwie znaczy. To były freakowe skróty myślowe.

Widziałem, że teraz, po latach znów zagraliście kilka koncertów razem.


Nasze rozstanie z Tomkiem było taką naturalną rzeczą. On zauważył, że my zaczynamy iść swoją drogą i puścił nas. Jestem mu za to wdzięczny. Złapaliśmy swój oddech i mogliśmy skupić się na własnych projektach. Tym bardziej, że w pewnym momencie terminy zaczęły nam kolidować. Oczywiście było nam wszystkim trochę smutno, ale wiedzieliśmy, że prędzej czy później będziemy jeszcze ze sobą grali. I teraz spotykamy się jako Old Quartet.

A jak dziś wyglądają te relacje na scenie? Inaczej niż kiedyś?


Mimo, że graliśmy te same utwory, co przed laty, pojawiła się nowa energia. Jednocześnie jednak przylgnęliśmy jak stara koszula do grzbietu. Coś świetnego.

Tomasz Stańko to taki fenomen, jeżeli chodzi o polski jazz. Jedyny trębacz, który zrobił karierę na miarę światową. Nie da się natomiast nie zauważyć, że naszą polską domeną jest fortepian. Można powiedzieć, że mamy wręcz nadpodaż pianistów. Poczynając od Komedy, z którego Ty zresztą wyszedłeś, przez Mieczysława Kosza, Adama Makowicza, Leszka Możdżera, Twoich rówieśników, jak Sławek Jaskułke i wreszcie aż po tych najmłodszych, jak Piotr Orzechowski. Dlaczego właśnie w ramach tego instrumentu mamy aż takie sukcesy?


Trzeba by tak naprawdę zacząć chyba od Szopena. Ale tak na poważnie to odpowiedź wydaje mi się prozaiczna. Szkolnictwo. Dzieci najczęściej posyłane są przez rodziców na fortepian bądź skrzypce. I najlepsze klasy w szkołach muzycznych to są właśnie klasy fortepianów i skrzypiec. Pamiętam, że gdy ja uczyłem się w szkole muzycznej, to ludzi nie było stać na kupowanie instrumentów, a wypożyczalnie w szkołach nie dysponowały dobrym sprzętem. Kolega w klasie saksofonu miał instrument, który w ogóle nie brzmiał. I nauczyciele też nie byli najlepsi. Nie było bigbandu, tak jak w Stanach, który ogrywałby te wszystkie instrumenty dęte. I chyba dlatego właśnie w instrumentach klawiszowych mamy nieporównywalnie więcej talentów.

Jednocześnie jednak takie klasyczne składy jak Wasz - trio z wiodącym fortepianem - to dość popularna formacja. O wysokiej konkurencji świadczyć może choćby program tegorocznego Warsaw Summer Jazz Days, gdzie gwiazdami były składy Viyaya Iyera i Brada Mehldaua.


Dobry fortepian brzmi świetnie. Do tego sekcja rytmiczna - kontrabas i perkusja - tworzą kameralny skład o dużych możliwościach, bo fortepian ma duże możliwości brzmieniowe, barwowe, harmoniczne. Można ten istrument preparować. Każdy pianista o silnej indywidualności brzmi inaczej. Zawsze to jest trochę inne. I chyba stąd wynika popularność tych składów. Aczkowiek mam kolegę, który mówi, że ma już dosyć trio. I trochę przyznaję mu rację. Trio Keitha Jarretta się rozwiązuje. Nie wiem czy jeszcze będzie czego słuchać. Aczkowiek Iyer i Mehldau to kunsztowna muzyka. Ale ja też już momentami czuję przesyt trio.

To dlatego zaprosiłeś Joakima Mildera na waszą płytę "Spark of Life"?


Rzeczywiście trochę chciałem odświeżyć ten skład. Ale jednocześnie żeby to nie była taka osobowość muzyczna, która pojawi się i zdominuje całość. Zaburzy charakter naszej muzyki. Graliśmy parę koncertów z Joakimem przy okazji "Litanii" Tomasza Stańko i bardzo spodobał mi się jego saksofon. Taki intymny, liryczny, pięknie wtapiający się w brzmienie.


"Spark of Life" to kolejna płyta w Waszym dorobku, gdzie część kompozycji jest Twoja, a część to rzeczy zapożyczone i w bardzo ciekawy sposób przetworzone. Jestem wielkim fanem Waszej interpretacji "Message in the Bottle" The Police.


To taka nasza wersja. "Our Message from the Bottom of the Bottle". Trzeba opróźnić parę butelek, by ją przetrawić... oczywiście trochę się śmieję, ale lubimy po prostu tak się czasem pobawić.

Patrzę na te Wasze wybory i nie są one oczywiste: Tu Sting, ale wcześniej Bjork, Prince... Ciekawi mnie to, że potrafisz odkryć w popowej melodii coś, co można fajnie przekuć na jazz.


To wynika z tego, w jakiej muzyce i atmosferze wyrastałem. Od Bethovena, przez Oscara Petersona, szkolny program nauczania fortepianu... ale w domu mama słuchała The Police, Perfectu... Tata Herbie Hencocka... Miałem szczęście, że ojciec pracował w Kolonii jako muzyk i już wieku 12 lat miałem okazję być w słynnym na całą Europę tamtejszym Saturnie, w którym sam dział jazzowy zajmował jedno piętro. Spędzałem tam godziny przeglądając je. Oczywiście nie stać mnie było na wszystko, ale zawsze przeznaczałem jakąś część kieszonkowego na zakupy. Zacząłem się interesować top jazzowymi muzykami, takimi jak Keith Jarrett, Jack DeJohnette, Miles Davis, John Coltrane. To wszystko było przerobione wzdłuż i wszerz. Jak się zatopiłem w tę muzykę, to przesłuchałem wszystko, co się dało. A niektóre płyty tłukłem latami przeżywając tę muzykę od szpiku kości po włosy na głowie, które aż mi wypadły [śmiech]. Niemniej jednak w latach 80. rządzili Whitney Houston, Michael Jackson, Simple Red... To wszystko gdzieś było grane. Pierwsze wideoklipy w telewizji. Słuchaliśmy tego wszystkiego z kaset. To mnie otaczało. I stąd te wybory. Takie połączenie emocjonalne.

Przywołałeś ten przełom lat 80. i 90. Twoje oierwsze muzyczne doświadczenia. To taki bardzo ciekawy okres. Doskonale pamiętam, że nagle po monochromatycznym PRLu, gdzie niczego nie było, nagle ulice dosłownie rozkwitły łóżkami polowymi, na których pojawiły się tysiące kolorowych kaset magnetofonowych. Całkowicie pirackich, bo żadne prawo tego wówczas nie regulowało. Nagle objawił się dostęp do muzyki z całego świata.


Takie niebieskie kasety. Za 10 zł. Miles Davis, Path Metheny... wszystko na kasetach wychodziło. Można było dostać dosłownie każdą płytę, o której się kiedykowiek słyszało. Chwilę później na straganach pojawiły się zresztą pierwsze kompakty przywożone zza wschodniej granicy.

Byliśmy świadkami swoistej rewolucji. Dziś za nami już kolejna - cyfrowa. Przejrzałem katalogii największych serwisów streamingowych, ale ciężko tam znaleźć muzykę Marcin Wasilewski Trio.


ECM nie współpracuje z serwisami streamingowymi. Ja też jestem temu przeciwny. To, co się dzieje w internecie to dżungla. Dążenie do tego, by wszystko było za darmo. Ale dlaczego? Kiedy nic innego nie jest za darmo. Meble, lampy, inne rzeczy są tak drogie, że to się w głowie nie mieści. Muzyka nie jest droga, a przez internet dodatkowo bardzo potaniała, a serwisy streamingowe chcą płacić muzykom grosze. Dlatego trzeba mówić o uczciwości. Gdy idziemy do kawiarni to młodzi hipsterzy siedzą i piją w niej kolę za 12 złotych czy kawę z muffinem za 18 zł. A płyta CD kosztuje 30-40 zł.

Wytwórnia ECM odegrała w Waszym życiu rolę równie ważną jak Tomasz Stańko. Szef ECM Manfred Eicher był swoistm akuszerem Marcin Wasilewski Trio.


Manfred to niesamowita postać. Bardzo wartościowa dla muzyki. Niemcy mają zresztą dość szeroką gamę producentów, którzy odcisnęli piętno na muzycznych rynkach. Założycielami Blue Note byli niemieccy emigranci, którzy wyjechali do Stanów. Jest Deutsche Grammophon. Jest ACT. To wszystko składa się na obraz bardzo profesjonalnego rynku. Manfred jest jego częścią. Człowiekiem o dużej wizji artystycznej. Bardzo przypasowała mu nasza estetyka. Dość szybko, na naszych pierwszych nagraniach w ECM ze Stańko Manfred zaproponował nam nagranie płyty w trio. Na ucho mi szepnął. Byliśmy oniemiali. A jednocześnie zdeterminowani, by stanąć na wysokości zadania. Jestem bardzo zadowolony z tego, że to tak poszło.

Przy współpracy z ECM macie komfort na kilku poziomach. Nagrywacie w najlepszych studiach na świecie, a potem to, czego wielu muzyków może Wam zazdrościć, międzynarodowa dystrybucja.


Nagrywając dla ECM zawsze dostajemy grube pliki recenzji ze wszystkich najważniejszych periodyków jazzowych na świecie. To jest super, ale też stanowi presję. Bo lepiej, by te recenzje były dobre. Idzie za tym dystrybucja i fakt, że docierasz do odbiorców jazzu w różnych krajach - Japonii, Australii, USA, Skandynawii. To ogromny przywilej.

No właśnie Wasze płyty wydane w ECM można kupić na całym świecie. A co z tymi starymi nagraniami pod szyldem Simple Acoustic Trio, które wydaliście w Polsce?


Ostatnio wykupiliśmy prawa do "Habanery" i "Komedy" wraz z ich magazynowymi zapasami. Także można je u nas dostać na koncertach. Wznowień na razie nie planujemy. Ale wyszła teraz taka składanka "Empik Jazz Club" i tam znalazły się najlepsze utwory z "Komedy" i z "Habanery" plus nagrania Henryka Miśkiewicza z gościnnym udziałem Simple Acoustic Trio.

W takim razie gdzie w najbliższym czasie będzie można je nabyć i posłuchać Was na żywo?


Własnie wróciliśmy z letnich festiwali w Bukareszcie i Baltica Jazz w północnych Niemczech. Graliśmy też na festiwalu Jazzbląg i łódzkiej Wytwórni w ramach Letniej Akademii Jazzu. W lipcu zagramy jeszcze na Letnim Festiwalu Jazzowym w Piwnicy pod Baranami w Krakowie. A na jesieni szykuje się nam większa trasa po Europie. O dokładnych terminach i miejscach naszych koncertów można dowiedzieć sie ze strony www.marcinwasilewskitrio.com oraz z profilu www.facebook.com/marcinwasilewskitrio.official

Rozmawiał: Rafał Pawłowski

Redakcja i edycja: Rafał Pawłowski



© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!