Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Czekam na filmową nadmarionetę

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Czekam na filmową nadmarionetę

Czekam na filmową nadmarionetę

28.12.15

Jego żarliwe spory z Zygmuntem Kałużyńskim z telewizyjnego ekranu pamiętają chyba wszyscy. Niejeden kinoman dzięki nim skomponował swój własny naszyjnik z Pereł z lamusa. Jeden z najbardziej znanych polskich krytyków filmowych Tomasz Raczek w rozmowie z nami przygląda się polskim premierom minionego roku, zdradza dlaczego uwielbia "Avatara" i dzieli się swoją wizją przyszłości kina.


Rok 2015 to rok jubileuszy: 10-lecie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, 40-lecie Festiwalu Filmowego w Gdyni i 120 urodziny kina. O to, która z tych dat jest najważniejsza, chyba nie muszę pytać.


Każda jest ważna. Kino jest ważne, bo inaczej nie byłoby naszej rozmowy. Ale gdyby nie było PISFu, to byśmy byli w potężnym kłopocie, ponieważ polska kinematografia po transformacji była w bardzo trudnej sytuacji. Na początku nie dawała sobie rady w nowym ustroju. PISF to jedna z nielicznych reform kulturalnych, które zostały w Polsce skutecznie przeprowadzone. Złożyło się na to kilka dobrych posunięć. Przede wszystkim jako wzór wybrano świetny francuski model wspomagania kina. Ale nic by z tego modelu nie wyszło, gdyby nie był on bardzo dobrze wdrażany i administrowany. Dyrektor PISF-u, Agnieszka Odorowicz, spełniła pokładane w niej nadzieje, a nawet je przewyższyła. Okazała się rewelacyjnym administratorem i doprowadziła do tego, że po 10 latach mamy poczucie sukcesu. Jeszcze kilkanaście lat temu do dobrego tonu należało, żeby nie chodzić na polskie filmy. Dziś zapomniano o tym uprzedzeniu i Polacy znowu chodzą na polskie filmy! Do tego stopnia, że nasze tytuły wygrywają w rankingach box office'u pokonując przeboje Hollywood. To jest coś wspaniałego. Gdyby 10 lat temu ktoś mnie zapytał, czy coś takiego wydarzy się na polskich ekranach, to powiedziałbym, że to absolutnie niemożliwe. To zmiana niesłychanie ważna dla przyszłości polskiego filmu - cieszę się z niej jak dziecko.



Festiwal Filmowy w Gdyni też ma dobre lata, m.in. dzięki temu, że jest dobrze zarządzany. Jego dyrektorzy artystyczni - wcześniej Michał Chaciński, a teraz Michał Oleszczyk – to dwaj wybitni, światli ludzie, którzy trzymają się z dala od uwarunkowań polityczno-koteryjnych, świetnie posługują się obcymi językami i nie mają kompleksów wobec świata. Mimo to mam coraz większe wątpliwości, co do formuły Festiwalu. Zaczynam odczuwać pewien dyskomfort, jeżeli najchętniej oglądany polski film roku 2015, "Listy do M 2", w ogóle nie istnieje na Festiwalu. Potrafię zrozumieć, że filmy komercyjne nie potrzebują festiwali, a festiwale takich filmów, ale niepokoi mnie, że tworzą się jakby dwa obiegi filmowe. Obieg festiwalowy doceniany jest przez krytyków i traktowany jako zapis dokonań polskiej kinematografii. Drugi obieg dotyczy produkcji komercyjnych i praktycznie pozostaje poza zasięgiem krytyki, która najczęściej albo w ogóle nie pisze o tych filmach albo pisze zdawkowo, czy wręcz protekcjonalnie. A przecież film komercyjny też może być dobry lub zły. Wiem, że filmy komercyjne nie trafiają na festiwale w Wenecji, Berlinie czy Cannes, ale jeśli już popatrzymy na Oscary, które uważane są na świecie za najważniejszą nagrodę filmową, to tu już nie ma podziału na filmy ambitne i nieambitne.


Kadr z filmu "Body/Ciało", fot. materiały prasowe

Mamy przecież Polskie Orły.

Mam jednak wrażenie, że Polskie Orły mają znaczenie wyłącznie środowiskowe. Dla widzów to jest zupełnie obojętne czy jakiś film dostał Orła, czy nie.

Ale czy gdyńskie Złote Lwy mają takie znaczenie?

Na pewno większe niż Orły, które są próbą naśladowania Oscarów w mikroskali. Powiedziałbym, że Polskie Orły mają "prestiż deklarowany": wszyscy wiemy, że te nagrody powinny być prestiżowe, ale nie odbieramy ich w ten sposób.

Podobnie jest chyba z Europejską Nagrodą Filmową. Mimo podążania tropem Oscarów nie wyszła poza ramy środowiska.


No właśnie. A do tego środowisko środowisku nierówne. Amerykańska Akademia Filmowa to po pierwsze wielkie środowisko, po drugie ono zawiera w sobie ludzi z każdego zakątka globu. W związku z tym oscarowa soczewka obejmuje praktycznie cały świat. Możemy dyskutować czy zachowane zostały proporcje, bo moim zdaniem nie są, ale jednak ta soczewka generuje ogromny żar. Natomiast nasza polska soczewunia jest erzacem czyli namiastką, laurem w jakimś stopniu „zastępczym”. Moim zdaniem ze wszystkich nagród filmowych w Polsce naprawdę prestiżowa pozostaje nagroda festiwalu w Gdyni.

Wiemy, jaki jest najpopularniejszy film w polskich kinach w 2015 roku. A jaki film był pana zdaniem najważniejszy?


Moim zdaniem najważniejszy w tym roku był nie film, tylko trend. To nie był rok wybitnego, wielkiego filmu. Pasowany na taki film i wystawiony jako polski kandydat do Oscara "11 minut" Jerzego Skolimowskiego nie jest filmem wybitnym, tylko bardzo dobrze zrobionym. Nie ma w sobie żadnego nowatorstwa. Z przyjemnością się go ogląda, ale po wyjściu z kina ma się wrażenie, że widzieliśmy już kilka podobnych. Nagrodzone Złotymi Lwami "Body/Ciało" Małgorzaty Szumowskiej też nie jest wielkim filmem. To dobre, europejskie kino na średnim poziomie. Taka czwórka z plusem. Bardzo się cieszę, że takie filmy powstają, bo one stanowią o jakości kinematografii, ale to nie jest jakiś wybitny tytuł, zostawiający innych pokonanych z tyłu.


Kadr z filmu "Excentrycy", fot. materiały prasowe

Natomiast rewelacją tego roku okazały się dla mnie polskie filmy rozrywkowo-muzyczne. Widzę nadciągający, od dawna u nas oczekiwany, eskapizm – ucieczkę od rzeczywistości w stronę niefrasobliwego relaksu. Mam nadzieję, że będzie to miało kontynuację w roku 2016. Polacy są zmęczeni, zdezorientowani, wystraszeni; chcą zapomnieć o tym, co ich otacza, odpocząć i dlatego szukają rozrywki na wysokim poziomie. Takim filmem okazali się "Excentrcy" Janusza Majewskiego - film muzyczny na poziomie mistrzowskim. Jeśli ja dawałbym nagrody w Gdyni, to „Excentryków” ceniłbym wyżej niż "Body/Ciało". Przede wszystkim ze względu na doskonałość rzemiosła na wszystkich poziomach tego filmu. A doskonałość jest nam szalenie w Polsce potrzebna. Bo najczęściej okazuje się, że mamy bogate dusze i ciekawe pomysły, ale jesteśmy kiepskimi rzemieślnikami. Nie mamy zwykle serca do codziennej, protestanckiej, mozolnej pracy, a "Excentrycy" właśnie ten kult solidności przypominają. Jestem wdzięczny Januszowi Majewskiemu, że powrócił na ekran z taką klasą. A przecież powroty wybitnych twórców po latach, szczególnie jeśli mają już swoje lata, bywają ryzykowne. Tymczasem znakomity reżyser przypomniał swoim filmem młodym twórcom, że kino to nie tylko problemy, szarość, dramaty, ale także radość życia, której tak często na co dzień nam brakuje. Między innymi po to chodzi się do kina!

Dlatego właśnie powrót kina rozrywkowego na wysokim poziomie uważam za wydarzenie roku. Wreszcie mamy filmy komercyjne, które włamały się do pierwszego obiegu i są zarazem filmami rozrywkowymi i artystycznymi.

Patrząc na cały 2015 rok to on się też zaczął od mocnych akcentów muzyczno-rozrywkowych. Bo były przecież "Polskie gówno" i "Disco Polo". Mniej więcej obok siebie.

I ten trend utrzymał się do końca roku! Wszystko wskazuje na to, że potrwa dłużej.

A co było najbardziej niedocenionym Pana zdaniem filmem 2015 roku?


„Demon” Marcina Wrony. Smutne okoliczności związane z tragiczną śmiercią reżysera podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni i całkowite pominięcie tego filmu w werdykcie zaciążyły nad jego odbiorem. Moim zdaniem „Demon” zasługiwał na większe zainteresowanie i docenienie. Na ekranach pojawił się z minimalną reklamą, przeszedł bokiem, niedoceniony. Szkoda.

Jak wspomnieliśmy, kino ma już 120 lat. Co przyniesie nam rok 2016? Na co Pan czeka?


Ja jestem takim dziwnym krytykiem filmowym, który nie czeka na konkretne tytuły, ani na konkretne gwiazdy. Ani nawet na filmy konkretnych reżyserów. Dla mnie liczą się przede wszystkim podmuchy nowego w rozwoju tego gatunku sztuki, jakim jest film. Od lat czekam na kontynuację drogi rozpoczętej przez film "Avatar" Jamesa Camerona. Uważam, że to właśnie ten film był jednym z najważniejszych wydarzeń w kinie ostatnich lat. Cameronowi udało się włączyć technologię w zamiar artystyczny w sposób, który całkowicie przedefiniowuje to, czym może być film. Mam na myśli przede wszystkim pozycję aktora w kinie. Wierzę w to, co napisał kiedyś wybitny badacz massmediów, Marshall Mcluhan, który stworzył m.in. teorię globalnej wioski. Jest on także autorem słynnej maksymy "medium is a message", mówiącej, że środek przekazu jest także przekazem. "Avatar" to był pierwszy raz, kiedy możliwości nowoczesnej technologii zostały w taki właśnie sposób potraktowane. Niestety nikt dotąd nie poszedł drogą "Avatara". Zamiast tego próbowano to odkrywcze myślenie spieniężyć w trywialny, wręcz wulgarny sposób za pomocą wprowadzania do kin filmów 3D, nie mających do zaoferowania niczego interesującego. W ogóle uważam tę sztuczną karierę 3D w ostatnich latach za absurd. Z uśmiechem przekonuję się, że młodzi ludzie nie wiedzą, iż kina 3D były już kilkadziesiąt lat temu. Myślą, że stworzono je teraz! A przecież nowość "Avatara" nie polegała na tym, że film zrealizowano w 3D, tylko na tym, że 3D stało się elementem konstrukcyjnym opowieści, a Cameron wprowadził wykreowanych wirtualnie aktorów jako równorzędnych partnerów w sensie stopnia skomplikowania zadań aktorskich.


Kadr z filmu "Avatar", fot. materiały prasowe

Kiedy "Avatar" wszedł do kin, ucieszyłem się, że wreszcie teoria Edwarda Gordona Craiga, który w 1905 roku stworzył zręby wielkiej reformy teatralnej. Powiedział wówczas (ponad 100 lat temu!), że największym ograniczeniem teatru jest człowiek. Myślę, że to samo dotyczy kina – boli mnie miernota wielu aktorów. Craig, który był synem aktorki, miał na myśli fizyczne i mentalne ograniczenia aktora: pewnych zadań nie wykona, bo mu na to nie pozwala zbyt mało wygimnastykowane ciało, innych, bo nie pozwalają mu na to jego wiara, tradycja, przekonania polityczne. Tymczasem twórca, który jest kreatorem, demiurgiem jak Craig, później np. Tadeusz Kantor, ale także najwięksi filmowi reżyserzy - Bunuel, Fellini, Cameron - powinien dostać do dyspozycji idealny instrument. Ale żywy aktor nigdy nie jest idealnym instrumentem. Cameron pokazał, że przy pomocy zapisu różnych elementów zachowania żywego aktora łączonych przez elektronicznego demiurga, można uzyskać aktora idealnego. Craig w 1905 roku nazwał go nadmarionetą. Otóż ja czekam na filmową nadmarionetę! W "Avatarze" przez chwilę ona się już pojawiła. Chcę, by kino dalej szło tą drogą. Czekam także na wyzwolenie się kina z drapieżnego populistycznego marketingu, który obecnie dyktuje tempo rozwoju kina. Marzę, by kino wróciło do czasów, gdy o jego przyszłości decydowali demiurgowie, natchnieni twórcy, a nie spece od reklamy. Chcę oglądać takie filmy, których powstanie nie byłoby możliwe w XX wieku. To ma być kino XXI wieku, które wykorzystuje twórczo wszystkie technologie pozostające do dyspozycji. Bo to, co proponuje marketing, to rabunkowa gospodarka kinem.

Pewnym rabunkowym korzystaniem z kina jest też dziś piractwo.

Większość ludzi, których znam, a którzy oglądają filmy po piracku, robi to nie dlatego, że nie chce płacić za bilety, tylko dlatego, że nie może inaczej. Dystrybutorzy podzielili między siebie filmowy tort i zarabiają na sprzedaży „swoich” kawałków w różnych częściach świata. Nie liczą się przy tym z potrzebami odbiorców, bo skupiają się na liczeniu własnych pieniędzy. Moim zdaniem kino potrzebuje potężnej rewolucji, która spowodowałaby, że obecne status quo obowiązujące w produkcji, dystrybucji i marketingu filmów zostałoby zmienione. Zbyt wiele powstało instytucji, które chcą zarabiać na filmach i bezprawnie zawłaszczają naszą miłość do kina.


Rozmawiał: Rafał Pawłowski
Fot. Estera Tymińska

Redakcja i edycja: Rafał Pawłowski



© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!