Łyk sztuki do kawy z Beksińskim

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Łyk sztuki do kawy

Łyk sztuki do kawy z Beksińskim

Łyk sztuki do kawy z Beksińskim

23.02.24

„Chciałbym, żeby moje obrazy i rysunki «przetrwały». Oczywiście jest to pragnienie absurdalne. Nikt lepiej ode mnie nie widzi tego, że jakiekolwiek przetrwanie jest niemożliwe” - mówił o swojej twórczości Zdzisław Beksiński, kultowy polski artysta-malarz, rzeźbiarz, fotograf, a z wykształcenia inżynier architektury. Przybliżamy postać artysty jego własnymi słowami.

 

Chciałbym, żeby moje obrazy i rysunki „przetrwały”. Oczywiście jest to pragnienie absurdalne. Nikt lepiej ode mnie nie widzi tego, że jakiekolwiek przetrwanie jest niemożliwe. W którymś jednak z wczesnych momentów swego życia, gdy opromieniony charyzmatem naiwności nie zdawałem sobie jeszcze w tym stopniu, co dziś, sprawy z determinizmu przemijania postanowiłem malować, rysować, rzeźbić, by „przetrwać w swoich dziełach” (wyznanie to wstydliwe), potem zaś, w miarę upływu lat i kostnienia w przyzwyczajeniach, stawało się to bardziej stereotypem zachowania (i odczuwania). Dziś maluję, by „nie patrzeć” na to, co widzę i „nie widzieć” tego, co wiem; by myśleć, że jest tak jak dawniej, gdy sądziłem, że można „przetrwać w dziełach”, dziś bowiem wiem, że przetrwanie czegokolwiek, gdziekolwiek i w jakikolwiek sposób jest niemożliwe, jest po prostu absurdem. („Moja forma egzystencji” – Zdzisław Beksiński, „Polska” nr 8/1970).

 

Zdzisław Beksiński przyszedł na świat 24 lutego 1929 r. w Sanoku, zmarł 21 lutego 2005 r. w Warszawie. Rodzina związana była z Sanokiem od kilku pokoleń, a miasto wywarło olbrzymi wpływ nie tylko na działalność artystyczną Zdzisława, ale też na styl życia jego syna, Tomasza Beksińskiego.

To tu, w Sanoku w czasie okupacji kilkuletni Zdzisław pobierał nauki w sanockiej szkole handlowej i uczył się na tajnych kompletach. Niestety, wojenna zawierucha odcisnęła silne piętno na przyszłym życiu artysty, który – jako nastolatek na skutek eksplozji niewybuchów utracił część kciuka i palca wskazującego lewej ręki.

 

Mimo że rozważał studia na Akademii Plastycznej lub w Szkole Filmowej (do której został przyjęty), za namową ojca zdecydował się jednak na praktyczną architekturę. Rodzinną stabilizację zapewniała posada artysty–plastyka w Sanockiej fabryce Autobusów „Autosan” (założonej zresztą przez pradziada artysty), ale po pracy Beksiński z zamiłowaniem oddawał się swoim pasjom: fotografii, rzeźbie, rysunkowi, malarstwu.

 

(…) zajmowałem się fotografiką jakieś dwadzieścia lat temu i rzuciłem ją. Uznałem, że nie posiadam tego typu wyobraźni, którą powinien mieć fotograf. Musi on być otwarty na rzeczywistość i dostosować swój punkt widzenia do tego, co istnieje. Ja natomiast byłem otwarty tylko na swoje wnętrze. Wymyślałem każde ujęcie z użyciem rekwizytów i ludzi, po czym dopiero sięgałem po aparat. Po tych próbach postanowiłem raczej namalować to, co wymyśliłem niż robić fotografię. („Świat Zdzisława Beksińskiego” – rozmowa Iwony Rajewskiej)

 

Co do potrzeby malowania, to jak wszystkie inne potrzeby, jest ona pozbawiona motywacji. Jeśli jesteś głodny, to jesz dlatego, że jesteś głodny, a nie dlatego, że niejedzenie zaszkodzi ci na zdrowiu. To samo jest z malowaniem. Każda próba definiowania doprowadza do tautologii, motywacja zaś nie ma znaczenia imperatywnego i jest dopisywaniem ex post. Oczywiście, jak już nieraz mówiłem, nie musiałbym koniecznie malować, mógłbym (gdybym się tego kiedyś nauczył) pisać muzykę i robić filmy. („Odnaleźć w sercu i pod powiekami” – rozmowa Henryka Brzozowskiego, „Tygodnik Powszechny” nr 25/1977)

 

Obraz malowany jest bardzo długo. W czasie malowania nastrój zmienia się wielokrotnie i to niezależnie od tego, co jest malowane, a raczej – w zależności od tego, jak idzie praca. Muzyka stanowi rodzaj playbacku, idącego niejako swoim własnym torem. (…) Bez muzyki – w taki lub inny sposób angażującej i wypełniającej nudny czas malowania – nie umiem pracować. Ale też nie odczuwam chęci ilustrowania czegokolwiek. Jeśli są tu jakieś związki, to raczej dotyczą – powiedzmy – muzycznego traktowania tego, ca nazwałbym wyrazem obrazu. („Znaczenie jest dla mnie bez znaczenia” – rozmowa Zbigniewa Taranienki, „Sztuka” nr 4/6/1979)

 

(…) nie jestem producentem nastrojów na zawołanie i za pomocą środków malarskich. Pragnę wyrażać tylko taką gamę nastrojów, która jest mi bliska. Inne nastroje niech sobie odtwarzają inni, skoro mają na to ochotę. Jest to odpowiedź na często stawiane pytanie „a dlaczego to takie ponure?” lub „o wiele łatwiej jest namalować obraz ponury od pogodnego” i tak dalej. Otóż prawdopodobnie jestem człowiekiem ponurym, skoro tak oceniane są moje obrazy, malowanie zaś czegoś tylko dlatego, że jest do namalowania trudniejsze, od tego, co wynika z mej duszy, uważam za całkowity idiotyzm. („Sfotografować sen” – rozmowa Jana Czopka, „Tygodnik Kulturalny” nr 35/1978)

 

Podkreślam jedno: to, co maluję jest przede wszystkim mym duchowym autoportretem. Nie ma się to w żadnym stopniu do tzw. „świata zjawisk obiektywnych”. Są to obrazy, czyli rzeczy do oglądania, a nie do interpretacji słownej, podobnie jak muzyka jest do słuchania, a czekolada do jedzenia. („Odnaleźć w sercu i pod powiekami” – rozmowa Henryka Brzozowskiego, „Tygodnik Powszechny” nr 25/1977)

 

Mimo że krytyka nie była przychylna twórczości Beksińskiego, zainteresowana awangardą publiczność przychylnie przyjęła jego dzieła. Po przeprowadzce do Warszawy w 1977 r. nawiązał kontakt z Piotrem Dmochowskim, miłośnikiem jego sztuki i przedstawicielem artysty najpierw w Paryżu, a później w innych krajach świata. Ten wątek został przedstawiony m.in. w filmie fabularnym w reż. Jana P. Matuszyńskiego, zatytułowanym „Ostatnia rodzina”. Do wątków biograficznych odniósł się zaś Marcin Borchardt w filmie dokumentalnym „Beksińscy. Album wideofoniczny”, zrealizowanym na podstawie niepublikowanych materiałów z archiwum Beksińskich.

 

Potrzeba określenia czegoś jako kicz jest mi w ogóle obca. Z pozycji, z której patrzę na twórczość, kicz nie istnieje. Owoce twórczości są dla mnie tym doskonalsze, im bardziej określają jednostkę, która je wydała. Są czymś, co porównałbym do odcisków palców rozpatrywanych z punktu widzenia daktyloskopii. O ile zarzuci się estetykę, wtedy nie ma już odcisków palców estetycznie lepszych lub gorszych. Pozostaje tylko świadectwo tożsamości. („Malarstwo jako dotyk palca” – rozmowa Waldemara Siemińskiego, „Nowy Wyraz” nr 4/1976)

 

Naprawdę zależy mi na namalowaniu ładnych obrazów. U źródeł tego, co kojarzy mi się z ładnym obrazem leży chyba jakiś duży barokowy lub dziewiętnastowieczny obraz kościelny ołtarzowy, jakiś ciemny krajobraz wiszący w jakimś starym mieszkaniu pospołu z portretami rodzinnymi i innymi krajobrazami, niewątpliwie znajdzie się w tym towarzystwie jakiś obraz Vermeera… To jeszcze nie wszystko, ale na pewno nie idzie tu o horror. A więc niesłychanie miłym komplementem uraczyłby mnie ktoś, kto by mi powiedział, że to, co maluję, jest chorobliwe. Mam jakiś bardzo silny pociąg do choroby, ale oczywiście nie idzie tu o delektowanie się katarem nosa, lecz o chorobliwość dziewiętnastowieczną. Tę, która przyciągała także Tomasza Manna. („Zdzisław Beksiński” – rozmowa Wojciecha Skrodzkiego, „Projekt” nr 6/1981)

 

To, co robię, jest moją prywatną sprawą, więc w zasadzie jest rzeczą całkowicie normalną, iż nie interesuje to obcych. W związku z powyższym unikam narzucania się ze swoją twórczością, wystawy robię rzadko, niechętnie, z oporami i wyłącznie pod naciskiem. Namalowanie obrazu na zamówienie i na konkretny temat nie jest czymś, czego bym manualnie nie potrafił, psychicznie jednak nie istnieje dla mnie czynność bardziej odrażająca. („Moja forma egzystencji” – Zdzisław Beksiński, „Polska” nr 8/1970)

 

Dorobek Beksińskiego jest imponujący. Ponad 300 swoich obrazów przekazał Muzeum w Sanoku, tam też znajdują się zdjęcia, grafiki i osobiste przedmioty artysty. Zdzisław Beksiński zginął tragicznie, zamordowany w swoim warszawskim mieszkaniu przez znajomego z rodziny, która po śmierci żony i syna pomagała malarzowi w codziennym życiu. Zmarł 21 lutego 2005 na kilka dni przed swoimi 76. urodzinami.

 

Dorobek Beksińskiego jest imponujący. Ponad 300 swoich obrazów przekazał Muzeum Historycznemu w Sanoku, tam też znajdują się zdjęcia, grafiki i osobiste przedmioty artysty. Zdzisław Beksiński zginął tragicznie, zamordowany w swoim warszawskim mieszkaniu przez znajomego z rodziny, która po śmierci żony i syna pomagała malarzowi w codziennym życiu. Zmarł 21 lutego 2005 na kilka dni przed swoimi 76. urodzinami.

 

Zdjęcie główne: Obraz Zdzisława Beksińskiego ze zbiorów Muzeum Historycznego w Sanoku wykorzystany za zgodą Muzeum. Dziękujemy za udostępnienie.



Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura



Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Artykuł powstał w ramach projektu

  

 

Prawa własności intelektualnej? Ja to rozumiem!
Społeczna kampania edukacyjna Legalna Kultura

Projekt zrealizowany przez Fundację Legalna Kultura we współpracy i przy wsparciu finansowym European Union Intellectual Property Office

 



Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!