Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Mam w sobie odwagę

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Mam w sobie odwagę

Mam w sobie odwagę

21.04.17

Cieszę się z czasu, który mam teraz w życiu, kiedy mogę pracować z moimi mistrzami – tak o współpracy z Włodzimierzem Nahornym, Janem „Ptaszynem” Wróblewskim oraz Andrzejem Jagodzińskim, z którym występowała m.in. w Carnegie Hall, opowiada Agnieszka Wilczyńska. Chwilę przed Galą Fryderyków 2017 rozmawiamy z jedną z najciekawszych wokalistek jazzowych w Polsce, ubiegłoroczną laureatką Fryderyka za album „Tutaj mieszkam”, do którego teksty napisał Wojciech Młynarski.



Jest Pani w trakcie przygotowywania materiału na kolejną płytę. Z kim Pani współpracuje?

Tak. Powstaje materiał na nową płytę. Andrzej Jagodziński skomponował już kilka utworów, do których teksty piszą Andrzej Poniedzielski i Artur Andrus. Mam nadzieję, że album ukaże się w tym roku.

O czym traktują teksty?

O miłości, miejscu na ziemi, przemijaniu, nadziejach, radościach, po prostu - o życiu.

Na ile ma Pani wpływ na teksty?

Mogę o tym opowiedzieć na przykładzie doświadczeń z płytą „Tutaj mieszkam”. Wszystko zaczęło się w roku 2011. Wojciech Młynarski zaproponował wtedy, że napisze mi teksty na solową płytę, a potem mi je zaprezentował. Przejrzałam się w nich jak w lustrze. Pozwoliłam sobie jednak na małe korekty w tekście, nie bez obaw - to był przecież Mistrz Młynarski. Miałam bardzo dużo pokory wobec Wojtka i trochę niezręcznie było mi zgłaszać uwagi, ale pozwoliłam sobie na kilka zmian.


Agnieszka Wilczyńska, fot. Emilia Łapko

O co chodziło?

O rymy, które nie do końca mi pasowały i nie mogłam się z nimi zaprzyjaźnić. Okazało się, że nie było się czego obawiać. Wojciech bardzo spokojnie i przychylnie zareagował na moją prośbę. Powiedział: „nie ma sprawy” i wprowadził poprawki na bieżąco.

Teraz pracuję m. in. z Andrzejem Poniedzielskim. Nad dwoma tekstami przeprowadziliśmy telefoniczną konferencję. Niebawem spotykamy się w związku z kolejnymi utworami.
Cieszę się z czasu, który mam w życiu teraz, do którego dorosłam – że mam w sobie odwagę i pewność, by pracować jak równy z równym z kolegami o wiele lat starszymi, którzy są moimi mistrzami, których podziwiam. Istnieje między nami bardzo fajna relacja partnerska.

Teksty tworzą dla Pani mężczyźni. Tematem są uczucia, relacje między ludźmi. Jak przebiega to łączenie wrażliwości kobiecej i męskiej?

Faktycznie, nie rozmawiałam jeszcze z żadną kobietą, która mogłaby pisać dla mnie teksty, a jestem ciekawa, jak by to było. Sama trochę piszę, ale na razie do szuflady.

Wojciech Młynarski był znakomitym obserwatorem świata i relacji między ludźmi. O miłości pisał z ogromną finezją. Nie wiem, czy można to porównać do poezji kobiecej, na pewno jest ona inna, Wojtek pisał jednak z wielkim wyczuciem.

Wracając do początków waszej współpracy przy „Tutaj mieszkam”: w jakich okolicznościach Wojciech Młynarski zaproponował, że napisze teksty?

Miałam przyjemność współpracować z nim już wcześniej. W 2008 roku nagraliśmy płytę „Pogadaj ze mną”. To był duet autorów: Włodzimierz Nahorny – muzyka, Wojciech Młynarski – teksty. Towarzyszył mi w nagraniach Janusz Szrom. Przez kilka lat koncertowaliśmy z tym materiałem. Wojciech zapowiadał koncerty i je prowadził. Przez ten czas poznaliśmy się bliżej. Pamiętam, jak w jednym z wywiadów powiedział, że bardzo mu się podoba, jak ja podaję tekst. Cenił moją wrażliwość na słowo i dźwięk.


Agnieszka Wilczyńska, fot. Emilia Łapko

Później, w 2011 roku, Wojtek przyszedł na jeden z moich jazzowych koncertów, gdy grałam z Trio Andrzeja Jagodzińskiego. Śpiewałam m.in. utwór Krzysztofa Komedy „Szafa” z filmu „Dwaj ludzie z szafą”. Wojtek napisał do tego utworu tekst. Spodobała mu się moja interpretacja tej piosenki. Od słowa do słowa zapytał, dlaczego nie nagrałam jeszcze płyty solowej. Bo na koncie miałam kilkanaście płyt, w których tworzeniu brałam udział jako zaproszona solistka, ale solowego albumu jeszcze nie. Odpowiedziałam, że tak do końca nie mam pomysłów na album solowy, że brakuje mi tekstów. Zaproponował: „Ja ci napiszę teksty”. I powstało ich w sumie 14. Na płycie jest 11, ale mam jeszcze trzy utwory, w gotowych aranżacjach - jeden w aranżacji Andrzeja Jagodzińskiego, dwa w aranżacji Michała Tokaja.

Odczuwałam ze strony Wojtka wiele sympatii i doświadczałam od niego opieki - nade mną oraz nad tym, co się dzieje z materiałem. Wojtek śmiał się, że ja „nie mam łokci”. Kiedyś miałam mniej wiary w siebie niż teraz. Wojtek bardzo mnie wspierał, stymulował do artystycznego rozwoju, dodawał odwagi.

Które słowo przychodzi Pani na myśl jako pierwsze, gdy wspomina Pani Wojciecha Młynarskiego?
Bezkompromisowość. Był daleki od tego, by iść na łatwiznę. Wymagający – wobec artystów i wobec ludzi w ogóle. Nie lubił bylejakości. Powstał pewien utwór, który ostatecznie nie wszedł na płytę - kompozycja Jerzego Derfla „Ja się nie przyzwyczaję”. Wymieniona jest cała lista rzeczy, do których „się nie przyzwyczaję”: do bylejakości, nijakości, chamstwa, chłamu… Jest też mowa, że istnieje szansa, by od tego wszystkiego uciec, stworzyć sobie oazę wśród przyjaciół, atmosferę sprawiającą, że bylejakość odsunie się na drugi plan.

Które jeszcze cytaty z płyty „Tutaj mieszkam” są Pani szczególnie bliskie?

Bardzo lubię śpiewać kompozycję Andrzeja Jagodzińskiego „Proszę daj mi czas”. To chyba mój ulubiony utwór – niesamowicie emocjonalny. „Trudne równanie” - niezwykle refleksyjna kompozycja Włodzimierza Korcza w aranżacji Michała Tokaja. Te teksty opowiadają o relacji damsko-męskiej. O trudnym związku, który właściwie się rozpadł, ludzie się rozminęli. Ale, jak w większości tekstów Wojciecha, jest w nich iskra nadziei i istnieje szansa na to, by zakochać się w sobie drugi raz.
Przychodzi mi na myśl, że kilkadziesiąt lat temu rzeczy, które się psuły, naprawiało się. Teraz się je wyrzuca i kupuje nowe. Podobnie bywa w relacjach z drugim człowiekiem. To pójście na łatwiznę: gdy coś się rozpada, to „do widzenia”. W tekstach Wojciecha jest zachęta, by spróbować zrozumieć drugą osobę, zadbać o siebie wzajem, inaczej spojrzeć na siebie i na kogoś.



Jak mówiłam, Wojciech był opiekuńczy. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie miałam zbyt dobrego czasu w życiu. W związku z tym ciężko mi było pracę związaną z albumem udźwignąć organizacyjnie. Motywowały mnie jednak telefony od Wojtka. Dzwonił i pytał: „Agniecha, no i jak w twoich sprawach?”, „Agniecha, i jak tam, masz już te aranże?”. Odpowiadałam „tak, mam dwa”, na co on „no to zadzwoń do mnie i mi opowiedz”. Pytał, motywował, żywo interesował się tym jak postępują prace nad płytą. Niektórym mógł się może wydawać osobą zdystansowaną, chłodną. Ja otrzymałam od niego wiele ciepła.

Mam chyba w ogóle szczęście do ludzi. Bo podobnie jest z Andrzejem Jagodzińskim. Mija 13 lat od początku naszej wspólnej pracy. Gdy graliśmy nasz pierwszy koncert w 2004 roku, byłam w pierwszym miesiącu ciąży, więc zdenerwowanie było podwójne. Od początku współpracy Andrzej otacza mnie opieką. Obdarzył mnie zaufaniem. Dowodem jest kolejna płyta. Mamy już w dorobku kilka wspólnych, m.in. „Warownym grodem”. Graliśmy wiele koncertów, byliśmy razem w Carnegie Hall w Nowym Jorku, w Chicago Symphony Center, występowaliśmy na Tajwanie, na Białorusi, w Rosji, na Łotwie, Ukrainie. Jestem bardzo wdzięczna, że spotykam na swojej drodze takich nauczycieli. Są wśród nich także Włodzimierz Nahorny, Jan „Ptaszyn” Wróblewski, Czesław Bartkowski.

Jak zarażać innych pasją do jazzu?

W Polsce jazz ma się bardzo dobrze, jest wiele festiwali jazzowych i warsztatów, na których kształcą się młodzi ludzie, instrumentaliści i wokaliści. Jak jednak zachęcać do jazzu kolejne osoby? Mogę powiedzieć, jak ja czuję jazz. To muzyka bardzo emocjonalna, muzyka chwili. Jest intensywną interakcją między muzykami, szczególnie w improwizacjach. Od tego, z jakim składem się gra, kto z jaką energią wchodzi na scenę, zależy cały koncert, czasem wystarczy jeden impuls ze strony jednego z muzyków i cały utwór skręca w inną ścieżkę, może zabrzmieć zupełnie inaczej niż na wcześniejszym koncercie czy próbie. Jazz to muzyka w stałym procesie twórczym. I to jest piękne - odkrywanie nowych ścieżek.

Jak ważna jest dla Pani interakcja z publicznością?

Miałam niedawno koncert w Szczecinie. Pochodzę z tego miasta, jest mi ono bardzo bliskie, często tam występuję.


Agnieszka Wilczyńska, fot Emilia Łapko

Jest Pani Ambasadorką Szczecina, a niedawno odebrała Pani Nagrodę Artystyczną Miasta Szczecin za rok 2016.

Z czego jestem bardzo dumna. Prezydencka Rada Kultury i Prezydent Szczecina uhonorowali mnie tą nagrodą. Podczas festiwalu Szczecin Jazz, na koncercie zatytułowanym Gala Polskiego Jazzu, atmosfera była niesamowita. Śpiewałam utwory z płyty „Tutaj mieszkam”, a także utwory Komedy i standardy jazzowe po angielsku. Towarzyszyło mi Trio Andrzeja Jagodzińskiego, Henryk Miśkiewicz i kwartet smyczkowy. Energia na sali podczas tego występu była fantastyczna. Tego się w sumie nie da opisać, to się czuje w ciele. Czasem ma się wręcz gęsią skórkę, kiedy muzyka i słowa nas niosą. I jeszcze czuje się, bo to się unosi w powietrzu, energię od publiczności.

Koncert to wspólne dzieło wykonawców i publiczności.

Tak. Od publiczności zależy przecież bardzo dużo. Już sam moment, gdy widzi się pełną salę ludzi, którzy przyszli posłuchać mojej muzyki jest ogromną przyjemnością. Po koncercie szczecińskim widownia pożegnała nas owacjami na stojąco - wspaniałe emocje, niesamowita energia. Bardzo ważna jest dla mnie informacja zwrotna od publiczności - gdy widzę w twarzach ludzi i słyszę z ich relacji, że ta muzyka na nich działa.

Jakiej muzyki lubi Pani słuchać oprócz jazzu?

Jazz jest oczywiście na miejscu pierwszym. Moją ulubioną wokalistką jazzową jest m.in. Shirley Horn. Jakiś czas temu moim odkryciem był genialny Gregory Porter. Rok temu byłam na koncercie wspaniałej wokalistki, gitarzystki i kompozytorki Lianne La Havas. Esperanza Spalding też jest stałym punktem w moim muzycznym menu. Siłą rzeczy słucham utworów, które puszcza w domu moja 12-letnia córka. Na przykład świetnej młodej Ariany Grande czy Bruno Marsa.

Ma Pani w dorobku m.in. dwie złote płyty: „Pogadaj ze mną” i „Krzysztof Komeda” oraz uhonorowaną Fryderykiem „Tutaj mieszkam”. Wkrótce ukaże się nowy album. Co sądzi Pani o cyfrowej rewolucji zmieniającej oblicze muzycznego rynku? Obecnie muzyka coraz częściej ma charakter wirtualny. Spada sprzedaż płyt, rośnie zaś liczba osób korzystających w internecie ze streamingu. Może za chwilę tworzenie albumów nie będzie miało sensu? Bo odbiorcy w streamingu mogą nabyć pojedyncze piosenki i budować własne playlisty.

Zmiany wynikające z rozwoju technologii są nieuniknione. Kiedyś słuchaliśmy muzyki z płyt winylowych, potem pojawiły się kasety i płyty CD. Być może technologia wyprze wkrótce płyty CD. Jeśli jednak chodzi o prezentowanie muzyki w internecie, problemem jest, gdy dzieje się to nielegalnie, a nie sam fakt, że muzyka jest dostępna w sieci, bo to przecież bardzo wygodny sposób rozpowszechniania muzyki czy filmów. Mój album również został przez kogoś nielegalnie umieszczony w sieci. Ktoś nawet napisał do mnie na Facebooku: „Bardzo podoba mi się Pani płyta. Właśnie ją sobie całą ściągnąłem”.

Jeśli utwory rozpowszechniane są nielegalnie, jest to niestety kradzież, której ofiarą pada artysta. Internet stwarza ogromne możliwości dostępu do treści, z drugiej strony jest to narzędzie, które spowodowało powstanie czegoś, co można nazwać wręcz "przemysłem pirackim". Właściciele stron i programów pozwalających naruszać prawo autorskie zarabiają na tym fortuny.


Coraz bardziej to sobie uświadamiam. Nie podejmowałam jednak na razie kroków prawnych. Zbyt wielu artystów puszcza chyba tego typu historie mimo uszu, macha ręką. Niestety. Bo gdyby faktycznie wziąć się za to, takie nielegalne pozyskiwanie efektów pracy artystów zostałoby ukrócone.
Nagrania, dostępne również w internecie, to praca artystów, za którą należy im się wynagrodzenie. Natomiast udostępnianie i korzystanie z nielegalnych źródeł w sieci to zwykła grabież, która nie jest tak widoczna, bo wirtualna...

Gdy natykam się na własną płytę nielegalnie umieszczoną w serwisie, to daje mi świadomość, że ludzie interesują się tą płytą, że jest ceniona. Ta satysfakcja nie powinna jednak przyćmiewać faktu, iż są to źródła nielegalne, a pieniądze ze sprzedaży muzyki nie ląduję w kieszeni artystów, tylko osób, które nielegalnie udostępniają ich twórczość.


Agnieszka Wilczyńska, fot.Michał Pańszczyk

Przypadłością artystów bywa nieumiejętność obrony własnych interesów. Często też odkładamy interwencję na później: „Dobra, zacznę to załatwiać jutro”. Ale być może nie wszyscy z nas mają do końca świadomość, co powinniśmy w takiej sytuacji zrobić. Sama postanowiłam bardziej zainteresować się tematem ochrony praw autorskich i wykonawczych. Uczestniczę między innymi w akcjach Fundacji Legalna Kultura, m.in. Kultura Na Widoku, w których mowa o legalnych źródłach kultury.

Na szczęście w internecie jest też ogromna liczba legalnych źródeł kultury. Wiedza o legalnych źródłach wciąż się w społeczeństwie zwiększa, między innymi dzięki działaniom podjętym przez Legalną Kulturę.

Z badań wynika jednak, że problem jest duży, a Polska nie wypada w statystykach najlepiej. Według raportu brytyjskiej agencji MUSO, liderem internetowego piractwa jest Europa. W badaniach za 2015 rok, dotyczących serwisów z filmami i serialami udostępnianymi z naruszeniem praw autorskich – a w przypadku muzyki sytuacja jest pewnie podobna - Polska uplasowała się na 19. pozycji "pirackiej" listy.

To niezbyt dobre informacje. Musimy jako twórcy skuteczniej egzekwować swoje prawa. Przepisy w zakresie ochrony praw autorskich istnieją. Pozostaje jednak kwestia ich egzekwowania. Odpuszczając sobie działanie, spowodujemy, że dojdzie do eskalacji piractwa.

Natomiast co do źródeł legalnych: wygodna dla odbiorców technologia streamingu bywa krytykowana przez twórców, którzy narzekają na niskie wpływy z cyfrowej dystrybucji. Jednocześnie artyści nie mają wyjścia i udostępniają swoją twórczość na platformach muzycznych.

Ja jak dotąd miałam utworzony na YouTube kanał, gdzie zamieszczałam utwory. Ostatnio jednak rozmawiamy z moim wydawcą o nowych metodach udostępniania utworów.

Z jakich źródeł korzysta Pani jako odbiorca kultury?

Z serwisu Spotify i z YouTube, gdzie m.in. oglądam z córką filmy na kanale Disneya.

Jak zaapeluje Pani do odbiorców, by korzystali z legalnych źródeł kultury?

Jeżeli już nastolatek zaczyna korzystać z nielegalnych serwisów, łamane jest prawo. A łamanie prawa, jeśli wskutek braku reakcji wytwarzane jest wrażenie zewnętrznego przyzwolenia na to, może stać się nawykiem i wejść w krew. To się później przełoży na dorosłe życie tego człowieka, na jego stosunek do prawa.

Za kilka dni gala wręczenia Fryderyków 2017. Jakie znaczenie ma dla Pani nagroda Polskiej Akademii Fonograficznej za debiut roku? W jaki sposób takie wyróżnienie pomaga artyście?

Nagroda Fryderyk 2016 za Fonograficzny Debiut Roku to ogromne wyróżnienie dla mnie i dowód uznania ze strony środowiska jazzowego. Po tym, jak otrzymałam tę nagrodę, działo się oczywiście trochę wokół mojej osoby: wywiady w radiu, w telewizji, prasie. W moim rodzinnym Szczecinie również głośno było o tym, że szczecinianka otrzymała Fryderyka. Nagrody są dowodem uznania dla efektów pracy artysty, jednak wszystko toczy się potem w swoim tempie.


Agnieszka Wilczyńska, fot. K.Rainka

Jak wspomina Pani ubiegłoroczną galę Fryderyków? Czy nerwy podczas odbioru nagrody są podobne jak przy scenicznym debiucie?


Ubiegłoroczna gala, oprócz emocji związanych z nominacją i otrzymaniem nagrody, to była wspaniała uczta muzyczna, złożona z występów laureatów Fryderyków z lat ubiegłych. Dostałam nagrodę w kategorii Jazz-Fonograficzny Debiut Roku, ale płyta „Tutaj mieszkam” to nie był mój debiut jako muzyka. Moją pracę artystyczną rozpoczęłam po ukończeniu studiów na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach, czyli ponad 18 lat temu i przez ten czas brałam udział w nagraniu kilkunastu płyt. „Tutaj mieszkam” to płyta sygnowana moim nazwiskiem, z piosenkami napisanymi dla mnie - moja pierwsza płyta solowa. I oczywiście emocje związane z nominacją i przyznaniem nagrody były ogromne. A czy podobne do emocji związanych z debiutem scenicznym? Od scenicznego debiutu minęło już kilkanaście lat. Teraz jestem w zupełnie innym miejscu.

Ma Pani swoich faworytów wśród tegorocznych nominowanych?

W ubiegłym roku w wyniku głosowania zostałam wybrana do Rady Akademii Fonograficznej w sekcji Muzyka Jazzowa. Jako członek Akademii oczywiście wzięłam udział w głosowaniu. Jest wiele wspaniałych płyt i artystów, spośród których wyłonieni zostaną laureaci nagród w trzech kategoriach. Nie mam wątpliwości, że dla nominowanych będzie to emocjonujący wieczór. A kto otrzyma statuetkę, dowiemy się już niebawem.

Rozmawiała: Joanna Poros

Redakcja i edycja: Rafał Pawłowski

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!