Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
W każdej aktorce tkwi coś z małej dziewczynki

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

W każdej aktorce tkwi coś z małej dziewczynki

W każdej aktorce tkwi coś z małej dziewczynki

29.03.16

Uważana za jeden z największych wschodzących aktorskich talentów polskiego kina. Mimo młodego wieku ma już na swoim koncie główne role w produkcjach przyjmowanych z uznaniem na największych festiwalach filmowych na świecie. Zrealizowany z jej udziałem w Czechach obraz „Ja, Olga Hepnarova” otwierał sekcję Panorama Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie, zaś uznane za jeden z najważniejszych polskich debiutów ostatnich lat "Córki dancingu" oklaskiwano i nagradzano na  festiwalach Sundance i Fantasporto. O dojrzewaniu, drobnych gestach i odczarowywaniu kompleksów rozmawiamy z Michaliną Olszańską.



Na festiwalu w Berlinie zebrałaś zasłużone pochwały za tytułową rolę w filmie „Ja, Olga Hepnarova”. W jaki sposób udało ci się zidentyfikować z postacią, która mówiła w innym języku, żyła w odmiennych czasach, a na dodatek dopuściła się strasznej zbrodni?


To zasługa serii seansów spirytystycznych… Mówiąc poważnie, nie chciałam, żeby Olgę dało się zaszufladkować jako osobę chorą psychicznie, bo wtedy widz z trudem mógłby odnaleźć się w naszej historii. Wolałam dostrzec w bohaterce cechy właściwe wszystkim nastolatkom. W tym wieku bardzo wielu z nas towarzyszyło przecież - odczuwane również przez Olgę - poczucie wyobcowania. Oczywiście rzadko kto decyduje się na tak ekstremalne kroki jak Hepnarova, ale mnóstwo młodych ludzi popełnia samobójstwa albo przynajmniej rozważa je teoretycznie. W okresie dojrzewania sama miewałam w głowie różne mroczne myśli, do niektórych wróciłam na potrzeby roli. Na szczęście zdążyłam nabrać do nich na tyle dużego dystansu, że po zejściu z planu nie wylądowałam na psychoterapii.

Czy pamiętasz w jaki sposób dawniej udało ci się oswoić własne demony?

Podczas gdy niektórzy znajomi uciekali w niekończące się imprezy, ja zamykałam się w swoim własnym świecie i pisałam powieści fantasy. Pewnie dlatego byłam w stanie dobrze zrozumieć Olgę, która też znajdowała ukojenie w pisaniu. Tragedia mojej bohaterki polegała jednak na tym, że nikt – ani lekarze, ani nauczyciele, ani mieszczańscy rodzice – nie potraktował jej dążeń serio i nie okazał potrzebnego wsparcia.


Michalina Olszańska w filmie „Ja, Olga Hepnarova”, fot. materiały prasowe

W jednej ze scen filmu Olga cytuje z przejęciem fragment „Spokojnego Amerykanina” Grahama Greene’a. Czy w okresie dojrzewania również trafiłaś na książki, które były dla ciebie ważne?

W moim domu nie było telewizora, więc siłą rzeczy dość szybko zwróciłam się w kierunku książek. Zauważyła to polonistka, która chętnie polecała mi kolejne pozycje. Właśnie dzięki niej przeczytałam choćby „Władcę much” Goldinga, która do dziś jest jedną z moich ukochanych lektur. Ostatnio właściwie bez przerwy byłam na planie, więc trochę zaniedbałam czytanie, ale obiecuję sobie, że niedługo nadrobię zaległości.

Rola zbuntowanej nastolatki nie była dla ciebie nowością, bo w podobną bohaterkę wcieliłaś się już w „Córkach dancingu”.

Śmieję, że w każdym z tych filmów zagrałam potwora. Zarówno Olga, jak i Złota z „Córek…” są postaciami nieoczywistymi, trochę innymi w środku niż na zewnątrz, obie są też lesbijkami. Łączy je również potrzeba zemsty na świecie, w którym znalazły się wbrew swojej woli. Poczucie to szczególnie doskwiera Oldze – dziewczynie o duszy artystki, która dusi się w świecie schematycznym i pozbawionym grama finezji. Zastanawiałam się czasem jak potoczyłyby się losy bohaterki, gdyby - zamiast podjąć normalną pracę – przesiadywałaby w kawiarniach i dołączyła do praskiej bohemy. Może wtedy zaćpałaby się na śmierć w wieku 27 lat, ale przynajmniej byłaby szczęśliwa?

Granie dojrzewających dziewczyn to dla ciebie ciekawe zadanie aktorskie?

Taką już miałam urodę, że jeszcze do niedawna reżyserzy chętnie obsadzali mnie w rolach nastolatek. Oprócz „Olgi…” i „Córek…” było przecież jeszcze „Piąte: nie odchodź” Kasi Jungowskiej. Bohaterki „Córek…” miały mieć zresztą nawet 11 lat, ale twórcy po pewnym czasie doszli do wniosku, że w takiej sytuacji pewne sceny ze scenariusza zakrawałyby na pedofilię. Przygoda z każdym z tych filmów była wartościowa, ale czas już spróbować czegoś innego. W końcu wyglądam teraz trochę bardziej dojrzale i mam też w sobie inną energię. Role nastolatek zostawiam dla młodszych dziewczyn. Zgadzam się z Coppolą, który mówił, że angażuje aktorów zgodnie z ich warunkami fizycznymi i w roli kota obsadza kota, a nie krzesło.

Jeszcze do niedawna – jak sama przyznałaś w jednym z wywiadów – w Polsce trudno było o wiarygodne filmy o młodzieży.

Większość z nich była albo zbyt efekciarska, albo infantylna. Brakowało filmów, które z jednej strony zostałyby zaakceptowane przez nastolatków, a z drugiej miałyby w sobie pewną uniwersalną mądrość. Kilka lat temu ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie kojarzę w Polsce żadnego nastoletniego aktora. Wydało mi się to dziwne, bo w większości krajów ludzie w tym wieku są już intensywnie promowani i dorabiają się już statusu gwiazd. Ostatnimi czasy ta sytuacja już się jednak zmienia. Wreszcie powstają też seriale z młodymi bohaterami, które nie są oparte na licencji Disney Channel, lecz pozostają mocniej zakotwiczone w naszych realiach.


Michalina Olszańska i Marta Mazurek w filmie „Córki dancingu”, fot. materiały prasowe

Jak sama mówisz, ostatnio właściwie nie schodziłaś z planu. Czy po wytężonej pracy trudno ci wrócić do normalnego życia?

Bardzo. Wcielanie się w inne postacie jest w gruncie rzeczy bardzo kuszące, bo odsuwa od ciebie własne problemy. Ostatnio kręciłam film w Sankt Petersburgu i właściwie przez cały rok przemieszczałam się między hotelem, planem i salą prób. Pod pewnymi względami to przyjemne, ale przecież prawdziwe życie wygląda zupełnie inaczej. Czuję, że dla higieny psychicznej muszę teraz zwolnić trochę tempo, pobyć sobą i zacząć znowu przedstawiać się ludziom jako Michalina, a nie Olga czy Matylda.

Jak bardzo wczuwasz się na co dzień w grane przez siebie postacie?

Lubię przejmować od nich drobne gesty czy nawyki. W czasie kręcenia „Olgi…”, nawet poza planem chodziłam w taki sam sposób jak bohaterka. Miało to zresztą swoje konsekwencje, bo w filmie kręconym w Petersburgu grałam baletnicę i początkowo trudno było mi przywyknąć do znacznie bardziej delikatnych ruchów. Identyfikacja z bohaterami ma jednak w moim przypadku swoje granice. Nie wyobrażam sobie na przykład sytuacji, w której – nawet jeśli wcielam się w outsiderkę – funkcjonuję na uboczu i nie integruje się z resztą ekipy. Dobra atmosfera na planie to podstawa, zwłaszcza przy tak trudnych i wymagających filmach jak „Olga…”.

Jak – po kilku latach w branży – oceniasz perspektywy stojące dziś w Polsce przed młodymi aktorkami?

Mam wrażenie, że stają się coraz bardziej obiecujące. Jeszcze do niedawna trudno było przecież o filmy tak bardzo skupione na postaciach kobiecych jak „Córki dancingu” czy „Zjednoczone stany miłości” Tomka Wasilewskiego. Nie uważam się za wojującą feministkę, ale sądzę, że kobiety to całkiem ciekawe stworzenia i warto pokazywać je na ekranie. Cieszy mnie, że coraz więcej polskich reżyserów zaczyna myśleć podobnie.

Na całe szczęście przesuwa się też chyba granica wieku, a na ciekawe role mogą dziś liczyć nawet aktorki, które przekroczyły zaklętą barierę czterdziestu lat.

To pewnie kwestia zmiany stylu życia. Dziś później dojrzewamy, ale możemy też dbać o swój wygląd lepiej niż kiedyś. Współczesna czterdziestolatka prezentuje się zapewne zupełnie inaczej niż kobieta, która wchodziła w ten wiek jakiś czas temu. Dawniej mieliśmy do czynienia z niesprawiedliwością, bo w momencie, w którym aktorki musiały już myśleć o kończeniu kariery, mężczyźni w ich wieku mieli przed sobą jeszcze lata grania. Dziś te różnice na szczęście już się zacierają, a ja mogę myśleć o przyszłości z względnym spokojem.


Michalina Olszańska w filmie „Córki dancingu”, fot. materiały prasowe

W jaki sposób wzbogaciły Cię doświadczenia zdobyte niedawno na planach w Czechach i Rosji?

Dzięki nim mogłam zadać kłam - wpajanemu mi od małego - przekonaniu, że aktorka z Polski nie ma szans, by zaistnieć za granicą. Udowodniłam sobie, że barierą nie musi być nawet język, bo nie znam ani czeskiego, ani rosyjskiego, ale uczyłam się tekstu bardzo rzetelnie, krok po kroku, z pomocą lektorów, nawet jeśli w przypadku Olgi, która nie mogła mieć ani śladu zagranicznego akcentu, ostatecznie zdecydowaliśmy się na dubbing. Pobyt w Czechach wspominam miło, choć tamtejsza rzeczywistość niczym specjalnym mnie nie zaskoczyła. Dużym przeżyciem okazał się za to wyjazd do Rosji. W trakcie pobytu na miejscu zetknęłam się z zupełnie inną kulturą, a przy okazji miałam też możliwość zakosztowania pracy nad wystawną superprodukcją. Bardzo żałuję, że – choć mamy tak wielu zdolnych aktorów i filmowców – tego rodzaju filmy nie są realizowane w Polsce.

Mimo wszystko nasze kino znajduje się ostatnio w coraz lepszej kondycji.

Na pewno duża w tym zasługa „Idy”, która odczarowała nasze kompleksy i pokazała, że możemy robić filmy niszowe i autorskie, a jednocześnie doceniane na całym świecie. Myślę, że ten sukces dodał odwagi twórcom i decydentom łatwiej finansującym teraz przedsięwzięcia ryzykowne i oryginalne. Cieszę się z coraz większej liczby reżyserskich debiutów. Moim prywatnym marzeniem jest teraz wzrost liczby filmów kostiumowych.

Co pociąga Cię akurat w takim kinie?

Chyba w każdej aktorce tkwi coś z małej dziewczynki, która lubiła przebierać za księżniczkę. Poza tym, od zawsze kochałam mity i baśnie, byłam zafascynowana kulturą słowiańską, która nareszcie doczekała się międzynarodowego zainteresowania dzięki sukcesowi gry „Wiedźmin”. Z rosnącej mody na nasz region wziął się chyba również amerykański rozgłos wokół „Córek dancingu”. Widzowie festiwalu Sundance powtarzali, że nigdy nie widzieli czegoś podobnego i są zachwyceni egzotyką schyłkowego PRL-u.

Masz jakąś wymarzoną bohaterkę z dawnych lat, w którą chciałabyś się wcielić?

Dziś trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ale dawniej miałam prawdziwą obsesję na punkcie królowej Jadwigi, zawsze miałam nawet przy sobie medalik z jej wizerunkiem. Gdy dowiedziałam się, że film o niej ma kręcić Krzysztof Zanussi, byłam wniebowzięta. Zgadzał się nawet wiek, bo miałam 11 lat, a Jadwiga objęła tron, gdy była tylko rok starsza. Pobiegłam do niego na złamanie karku i powiedziałam, że koniecznie muszę zagrać tytułową rolę. Niestety, ostatecznie nic z tego projektu nie wyszło. Kto wie, może kiedyś sama nakręcę taki film?

Istnieją jeszcze jakieś kryteria, którymi kierujesz się przy doborze ról?

Lubię wcielać się w postacie istniejące naprawdę. Pozwala mi to łatwiej zidentyfikować się z rolą i prowokuje większe poczucie odpowiedzialności, w końcu film zawsze może obejrzeć ktoś, kto zetknął się z pierwowzorem mojej bohaterki. Zawsze uważałam zresztą, że najlepsze historie pisze życie, a próba zrozumienia drugiego człowieka – nawet kogoś pokroju Olgi Hepnarovej – to najbardziej szlachetny aspekt zawodu aktora.


Michalina Olszańska w filmie „Ja, Olga Hepnarova”, fot. materiały prasowe

To chyba Ci się udało. Niektórzy recenzenci pisali o Oldze ze współczuciem i określali ją jako ofiarę swoich czasów.

Uświadomiłam to sobie zwłaszcza, gdy odkryłam, że – jeszcze na długo przed premierą naszego filmu – w Czechach funkcjonowały poświęcone Oldze strony na Facebooku. Jestem pewna, że – chociażby dzięki nim – postacie podobne do mojej bohaterki mogą łatwiej zbudować poczucie wspólnoty, znaleźć pocieszenie, oczyścić się z negatywnych emocji. Olga była tego wszystkiego pozbawiona. Jej historię odbieram w pewnym sensie jako wariację na temat bajki o brzydkim kaczątku, która zamiast happy endem, kończy się tragedią.

Internet, twoim zdaniem, ma w sobie więcej zalet niż wad?

Nie jestem ekspertką w tej dziedzinie, bo pierwszy komputer dostałam dopiero, gdy miałam 16 lat i wciąż jestem z techniką trochę na bakier. Lubię internet za to, że umożliwia mi utrzymywanie stałego kontaktu z ludźmi, którzy znajdują się na drugiej półkuli albo z kimś, kogo poznałam przypadkiem na festiwalu filmowym. Oczywiście, jest też druga strona medalu. Jako filmowcy odczuwamy przecież na przykład skutki piractwa.

Czy masz jakiś pomysł jak mu zapobiegać?

Z tego co wiem walka jest coraz skuteczniejsza, a kolejne serwisy są zamykane albo przynajmniej czasowo unieszkodliwiane. Bardzo liczę też na platformy typu Netflix. Jeśli ich oferta będzie stawać się coraz bardziej atrakcyjna, piractwo przestanie się opłacać, a nawet będzie uważane za obciach.

Co jeszcze irytuje Cię w internecie?

Nie znoszę chamstwa i agresji, którą ludzie popisują się już nie tylko anonimowo, lecz nawet pod własnym nazwiskiem na Facebooku. Dziwnym trafem administratorzy są wobec takich praktyk pobłażliwi, a nadgorliwie cenzurują inne dziedziny życia. Niedawno zamieściłam na swoim profilu link do recenzji „Olgi…” z Berlin Film Journal. Traf chciał, że ilustrował ją kadr z filmu, który pokazuje mnie z odsłoniętym biustem. Nie wierzyłam własnym oczom, ale po chwili zostałam zmuszona do usunięcia zdjęcia ze względu na jego rzekomo pornograficzny charakter. Aby obnażyć hipokryzję tej polityki, wrzuciłam na profil zdjęcie z kontrowersyjnego „Salo, czyli 120 dni Sodomy”, które nie łamie regulaminu, bo akurat wszyscy aktorzy są na nim ubrani. Mam nadzieję, że Pasolini byłby ze mnie dumny.


Rozmawiał: Piotr Czerkawski

Redakcja i edycja: Rafał Pawłowski

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!