Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Kreatywność to potęga

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Kreatywność to potęga

Kreatywność to potęga

26.05.16

Praca na stanowisku dyrektora ds. programowych Krakowskiej Biura Festiwalowego, jednej z najważniejszych i najprężniej działających instytucji kultury w Polsce, wymaga ogromnego zaangażowania, ale dostarcza też i wielkiej satysfakcji. To czasem 18 godzin dziennie, ale też i możliwość spotkania ze światowej sławy kompozytorami czy pisarzami. Do największych sukcesów Krakowskiego Biura Festiwalowego należą festiwale – na przykład Festiwal Muzyki Filmowej. 

 

O procesie „clearowania praw”, doświadczeniu „live experience”, nerwach Hansa Zimmera przed koncertem oraz otwarciu miast na kreatywność rozmawiamy z ROBERTEM PIASKOWSKIM, dyrektorem ds. programowych Krakowskiego Biura Festiwalowego.

 

 

Dlaczego legalność jest dla takiego przedsięwzięcia jak Festiwal Muzyki Filmowej tak istotna?

Pozycja i wiarygodność naszego festiwalu zależy od tego jak jest ‘legalnością’ kojarzony. Dlatego nie ma tu aranżacji, która nie została zaakceptowana przez kompozytora, nie ma użytej ani minuty filmu, którego licencja nie byłaby uregulowana. I to jest bardzo ważne, szczególnie dlatego, że w tej branży jest bardzo dużo dezynwoltury, gdy idzie o dysponowanie prawami. Są koncerty typu „Star Wars Live in Concert” grane na partyturach kompletnie nieaprobowanych przez Johna Williamsa, LucasFilm czy Disneya. Niektórzy nieuczciwi tour operatorzy jeżdżą z fragmentami „Incepcji”, choć Christopher Nolan nie zgadza się na dzielenie integralności swojego dzieła i wszyscy wiedzą, że nie można tego pokazywać. Nawet Zimmerowi nie udało się przekonać przyjaciela – jakim jest dla niego Nolan.

W relacjach ze studiem filmowym, z kompozytorami, całe zaufanie można stracić w oka mgnieniu. Twórcy mogą przestać przyjeżdżać albo przestaną rozpatrywać ten festiwal jako „market place”, w którym szanuje się każdy element procesu filmowego, bo każdy z elementów – również muzyka  - przynależy do obszaru ściśle regulowanych praw. Dlatego cieszy mnie też uznanie i partnerstwo z Legalną Kultura, która zawsze traktowała ten festiwal jako modelowy pod tym względem. 

 

Na czym polega praca nad „legalnością”?

To żmudna robota na pograniczu marketingu, dyplomacji, negocjacji. To nie jest tak, że gramy coś i podpisujemy umowę na przekazanie praw. Tutaj autentycznie jest skomplikowana sprawa. Masz fragmenty animacji, studia plajtują, nie wiesz, kto ma prawa do „Śmierci i dziewczyny” Polańskiego – multum problemów. Clearowanie praw trwa czasami cały rok. Dlatego mamy osobnego człowieka, która jest zatrudniony specjalnie by to wyjaśniać. To właściwie zawód przyszłości, „rights celaring” czyli czyszczenie, ale i dochodzenie do praw. To praca detektywistyczna nawet w stosunku do filmów powstałych kilkanaście lat temu. Ale to także dotyczy tematu mnie szczególnie interesującego – muzyki - bo nawet muzyka tuzów gatunku,  Bernsteina czy Goldsmitha, często nawet nie jest nawet spisana, funkcjonuje w jakiś odpryskach, potem trzeba to rekonstruować, znaleźć, kto ma do tego prawa, jakie były umowy. 

Przykładowo mamy fragment „Autora Widmo” Polańskiego i taka osoba pisze do licencing department w Los Angeles, negocjuje zakres użycia, opisuje sceny, które zostaną pokazane, jakie twarze się pojawiają, jaki jest set up. Wszystko ma znaczenie. W przypadku „Obcego” miało nawet znaczenie, jaki fragment dekoracji jest widoczny, bo był objęty restrykacjami w umowach cząstkowych! 

Umowy amerykańskie różnią się od europejskich, tam jest bardzo dużo zastrzeżeń, np. twarz Brada Pitta nie może być pokazana poza kontekstem filmu. Niejednokrotnie nie wystarczy tylko nabyć samej licencji do pokazania fragmentu filmu, trzeba nawet mieć zgodę managementu, np. przy „Wywiadzie z wampirem” musieliśmy dzwonić do Brada Pitta i Toma Cruise’a, czy się zgodzą na pokazanie ich twarzy w kontekście Festiwalu Muzyki Filmowej - na dużym ekranie, w trzyminutowych ujęciach. 

 

Oczywiście się zgodzili?

Tak, ale ta praca naprawdę nie jest łatwa.

Stany i Europa się różnią pod tym względem. W Europie funkcjonuje to nieco inaczej, kwestia praw autorskich jest bardziej scentralizowana, artyści częściej przekazują pełnię praw na rzecz studia. Ale też funkcjonuje inne podejście. Tu działa przeświadczenie, że to nie jest tylko biznes, to także edukacja, celebracja, fakt, że produkt żyje po latach ponownie. To świetne, że można pokazać po 35 latach „Indianę Jonesa” z muzyką Johna Williamsa, że ten produkt może na nowo ożyć i budować i odnawiać publiczność. Dla Amerykanów to nie ma kompletnie znaczenia, wręcz uważają, że to jest problem. Teraz przecież promują zupełnie inny produkt i nie chcą, żeby stary zabijał promocję nowego.

 

Chodzi o pieniądze?

W dużej mierze tak. Gdy realizowaliśmy koncert „Obcego”, w tym czasie wchodził na ekrany kin „Prometeusz”, prequel „Obcego”. Zadecydowałem: zrobimy wam super cross-promocję, będzie duża i ekstatyczna publiczność, ok. 5000 osób. Nie, oni nie chcą, mają zupełnie inną strategię marketingową i trzeba zapłacić za tą licencję jak za zboże. 

Faktycznie wielu operatorów, organizatorów pojedynczych koncertów muzyki filmowej ma naprawdę w głębokim poważaniu legalne źródła, bo liczy się tylko biznes. Na przykład z punku widzenia wielkiego Warner Bros mały organizator koncertu we Wrocławiu czy Warszawie się nie liczy, nie będą ścigać go na kilka tysięcy dolarów, dużo większe są koszty prawnego dochodzenia własności.

My jednak mamy inną sytuację, bo festiwal, który wyraża markę Krakowa, jest jego flagowym przedsięwzięciem, a zarazem ma reputację największego tego typu wydarzenia na świecie, to wszystko musi być od a do z legalne. To kosztuje, przed wszystkim dużo pracy, ale również dużo pieniędzy. Legalność kosztuje, ale ten wydatek zwraca się z nawiązką w zaufaniu branży, w dostępie do nowości, w sile popytu na festiwalowe wydarzenia.

 


fot. Wojciech Wandzel / KBF

 

Mówisz: „festiwal który wyraża markę Krakowa”. Co to znaczy w praktyce? 

Przede wszystkim silną pozycję branżową i negocjacyjną Krakowa. Każdy chce na tym festiwalu być. Bardzo często włączają się w to sami kompozytorzy, bo dla nich wystąpienie na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie jest wielkim prestiżem, to potwierdzenie ich pozycji w branży. Na świecie są 3-4 festiwale muzyki filmowej, a Kraków jest najważniejszy. Jestem więc ciągle bombardowany wiadomościami typu „zróbmy coś razem”. 

Nie dalej jak kilka dni temu siedziałem na rynku w Brukseli, piłem kawę i wypisałem wszystkie projekty na przyszły rok. Okazuje się, że mamy dopięty festiwal na trzy lata do przodu! Jest masa pomysłów, a cały czas rodzą się nowe, rynek się bardzo rozwija. Nasza praca polega na tym, żeby rezygnować, a nie dokładać. To też trudne, nie lubię rezygnować, porzucać, to niezgoda na utratę każdego marzenia.

 

Domyślam się, że nie zawsze tak było. Gdybyśmy mogli zrobić przeskok w czasie i przypomnieć, jak wyglądały Twoje negocjacje kilka lat temu, na początku? Ciekaw jestem, czy musiałeś się mierzyć na przykład ze stereotypem kraju, który nie szanuje praw autorskich? 

Nie bardzo. Naszym największym problemem było raczej jak zostać dostrzeżonym za oceanem, w Hollywood. Europa jest pod tym względem bardzo konserwatywna. Wzruszano lekceważąco ramionami na określenie „muzyka filmowa”… Pamiętam te rozmowy ze środowiskami akademickimi, z dyrektorami orkiestr w Krakowie, pytano czemu wydajemy tyle funduszy na muzykę filmową.

Dziś jest inaczej. 

 

Wtedy pytano, bo to „popkultura” i „gorsza muzyka”?

Dokładnie. Kompletnie nie rozumiano jaki gigantyczny potencjał istnieje w tej dziedzinie twórczości. Że to nowa klasyka, że to jest to co zostanie po naszych czasach. Popatrzcie na Kilara – jego wielka muzyka autonomiczna nie jest światu kompletnie znana, tymczasem każdy łapie od razu, kiedy mówię: to ten od „Draculi” czy „Portretu Damy”. Dla nas największym zadaniem było zbudowanie widzialności za oceanem i w to inwestowaliśmy wszystkie siły. Pojawił się efekt bumerangu. FMF został silnie doceniony przez Amerykanów: pisały o nim „Variety”, „Hollywood Reporter”, „Billboard”. To właściwie jedyny polski festiwal, poza Camerimage, który jest naprawdę rozpoznawalny przez środowisko twórców konkretnej branży. Jest wiele świetnych festiwali filmowych w Polsce, ale tych muzyki filmowej – raptem 4-5 w świecie? 

 

Kiedy to się stało, że się tak umocniliście?

Około piątej edycji festiwalu. 

 

A wcześniej?

Na początku było trudno. Nie było dostępu do partytur, nie znaliśmy twórców, brakowało zaawansowanych produktów. Nie było stworzonej tożsamości tego festiwalu i nie wiedzieliśmy jeszcze, jaka jest jego publiczność, budowaliśmy program intuicyjnie. Mieliśmy duże szczęście, że zainwestowaliśmy we „Władcę Pierścieni”, który postawił ten festiwal od razu na pozycji spektakularnych, dużych widowisk, które łączą w sobie perfekcję brzmienia i nowoczesne technologie, obraz, media, ekstatyczną i ekspresyjną publiczność, wielkie składy orkiestrowe. Zbudował też publiczność gotową na survival, koce, termosy na Błoniach, kolejki do Hali Ocynowni. Wtedy zrozumieliśmy, że odbiorca FMF to odkrywca i zdobywca. Ktoś kto kocha przygodę. To festiwal wielkiej przygody. 

 

Choć „Władca Pierścieni” to przecież też – powiedzieliby niektórzy – pop.

Od początku inwestowaliśmy, choć były oczywiście spory, pytania po co wydawać pieniądze na loty klasą biznes wielkich oscarowych twórców. Z perspektywy lat wiem, że najważniejsi są tu twórcy, że nie traktujemy ich tylko jako licencjonodawców, ale traktujemy to jako kogoś, kto daje miastu wiele: siłę własnej marki osobistej, siłę zaangażowania, nowe dzieła, często na festiwal specjalnie zamówione lub podarowane. To święto dla wszystkich. 

 

Kosztowne święto, dodadzą z przekąsem niektórzy, łapiąc się za portfel.

Wartość ekwiwalentu promocji Krakowa, który pojawi się w artykule w Variety, to więcej niż oklejenie billboardami całej Polski. A najlepsze jest, że za ten artykuł nikt nie płaci. Sława festiwalu kroczy przed nim. W 2011 roku z powodu kryzysu i decyzji politycznych zapadła decyzja, że nie odbędzie się kilka festiwali, w tym FMF. Wtedy podniosło się larum i to z dwóch stron. Najpierw publiczności. Prawie 2700 osób podpisało list protestacyjny zaanimowany przez chórzystów festiwalu, potem dołączyli się członkowie orkiestr i fani, taki sygnał trudno zlekceważyć. To był silny ruch społeczny. Następnie zaczęły przychodzić listy od twórców: Howarda Shore’a, Tana Duna, Abla Korzeniowskiego, Shigeru Umabayashiego, Wojciecha Kilara. Wszyscy oni zgodnie stwierdzali, że poprzez oszczędności można zniszczyć coś, co trudno będzie potem odbudować. 

 

Zadziałało.

Kryzys nas bardzo wzmocnił, dowiedzieliśmy się, że za naszym festiwalem stoi branża i publiczność.  I na tych dwóch filarach opieramy strategię rozwoju imprezy. Ważnym filarem jest jednak właśnie owa legalność, której bardzo pilnujemy. Poza tym ważna jest dla nas innowacyjność. Sami siebie stymulujemy, żeby wciąż było coś więcej, lepiej – a to nowy system wyświetlania, lampy, inteligentne oświetlenie reagujące na ruch. Ten festiwal na każdym etapie produkcji jest dążeniem do perfekcji. 

 


fot. Tomasz Wiech / KBF

 

Widzę i trochę sam tego doświadczam, bo umówiliśmy się w niedzielę. Wszystkie inne terminy miałeś już zajęte.

No tak. Pracuję po 18 godzin na dobę, ale nie nazywam tego pracą. To życie intensywne i spełnione.

Nasza praca polega również na tym, że inwestując dużą ilość środków tworzymy projekty niemożliwe do powtórzenia gdziekolwiek indziej. To przygoda i radość tworzenia. Nasze wydarzenia są unikalne. nie da się ich powtórzyć nigdzie indziej. Są oczywiście rzeczy, które zamówione, zaaranżowane i wyprodukowane specjalnie na festiwal są pokazywane dalej. Bo na tym polega ten festiwal, to jest celebracja muzyki, to nie jest coś, co sobie można wybrać z międzynarodowego sklepu. 

 

Co masz na myśli?

Dzisiaj wielu teoretyków kultury mówi, że nieodkrytym potencjałem biznesu muzycznego jest „live experience” i to jest coś wyjątkowego. Wszystko co możesz mieć na swoim telefonie to już jest za darmo lub powinno być za darmo,. 

Ludzie mają naturalną tendencję do doświadczania, obchodzenia systemu, do pozyskiwania czegoś za darmo. Coraz więcej firm daje nawet muzykę za darmo na koncercie. „Kup bilet na koncert i ściągnij cały nowy album. Kup bilet, a dostaniesz tajemny kupon do muzyki”. Tymczasem live experience to jest show, na które musisz przyjść, które musisz doświadczyć. Raz jedyny! Przecież każdy widział „Indianę Jonesa” 35 lat temu w różnych telewizyjnych powtórkach, a jednak 10 tysięcy ludzi kupiło bilety na live entertainment. Nie kupiło ich tylko i wyłącznie na muzykę Johna Williamsa czy na film, kupili bilety na widowisko, na atmosferę, na wydarzenie, na to święto. Na tym dzisiaj polega przyszłość biznesu muzycznego, żeby takie święta wytwarzać i tworzyć z nich coś zmysłowego, coś więcej niż posłuchanie na świetnym sprzęcie w domu czegoś, co jest podkradzione w Internecie. Tego nikt nie odbuduje, takiej atmosfery, która jest jednorazowa i składa się z wielu składników. W to wytwarzanie inwestuje się nieraz niewspółmierne środki, ale efekty są niebywałe. 

 

Jakie konkretnie?

Przede wszystkim uznanie całego świata filmowego. Branża już wie, że FMF to miejsce, w którym naprawdę szanuje się artystów. Pojawiła się niedawno książka Andy’ego Hilla, profesora Berkeley Collage of Music, odpowiedzialnego za programy muzyczne Sundance Festival. To jeden z pierwszych podręczników dla młodych kompozytorów muzyki funkcjonalnej (filmowej, telewizyjnej, do gier wideo). Ostatni rozdział nosi tytuł „Road to Kraków”. Pokazuje, że dla każdego kompozytora istnieją różne etapy jako twórcy, zawodowca. To są oczywiście świetne zlecenia, duże produkcje z Hollywood, Oscary, BAFTy, Złote Globy, Cezary. Ale dla każdego kompozytora to „Road to Kraków” to spełnienie, to jest to szczęście. 

 

Brzmi jak docenienie Krakowa.

Oczywiście jest to metafora. Ale w naszym głównym programie są uznani twórcy, którzy zabiegają o to, żeby tutaj wystąpić. To też kontakt z publicznością. 

Festiwal to także okazja dla kompozytora, by wyjść ze studia. Pamiętajmy, że te studia to na ogół pomieszczenia bez okien, komórki na poddaszach, dźwiękoszczelne przestrzenie, w których rozmawia się tylko z przycinającymi muzykę, reżyserami dźwięku – bez kontaktu z publicznością. U nas artyści wychodzą na scenę, stają się gwiazdami i sprawiają, że ich muzyka działa na masy. 

 

Daj spokój. Przecież to stres ogromny takie wyjście przed wymagającą publiczność.

Trudno sobie wyobrazić odnoszącego większy sukces kompozytora muzyki filmowej niż Hans Zimmer. Zimmer był wystraszony, że musi wyjść przed publiczność, zagrać „Incepcję” – która jest nota bene arcydziełem – po Elliocie Goldenthalu, który prezentował premierowo „Grand Gothic Suite” opartą na motywach z Batmana, pastisz jego własnej muzyki w Mahlerowskim gigantyzmie i ekspresji. Zimmer był zmiażdżony, po tym wykonaniu bał się wyjść na scenę, ale owacje na stojąco i ekspresyjny tłum sprawiły, że zechciał przeżyć tournée po świecie. To właśnie w Krakowie powiedział, że zrozumiał, czym jest kontakt z publicznością i że krakowianie muszą być dumni, bo mają najlepszy festiwal muzyki filmowej na świecie. Dwanaście tysięcy gardeł oszalało. Wzruszyłem się strasznie, takiej laurki się nie spodziewałem. Gdy potem rozmawiałem z nim, mówił: „to wy mi powiedzieliście, że to trzeba zrobić, że ten kontakt z publicznością jest niezwykle istotny, tego się nauczyłem w Krakowie”. 

 

Brzmi nieźle.

Takie momenty sprawiają, że ta praca jest fantastyczna. To uznanie nie urodziło się tutaj, ono przyszło przez Hollywood, przez różne europejskie ośrodki, przez wielkie festiwale jak Festiwal Filmowy w Gandawie, który uznawał nas kiedyś za konkurencję, a teraz jesteśmy partnerem. Pracujemy na dziewiczym polu, które może pójść dwoma drogami, np. w stronę akomodacji kultury. Wytwarzane są blockbustery, symultaniczne produkcje, które można grać na stadionach, festiwal rozpoczął modę na „live in music”, to nowa fala odkryta przez Hollywood po produkcjach typu „Disney na lodzie”, nagle odkryli, że rynek muzyki filmowej w wersjach symultanicznych  to jest nowy typ produktu. Robiliśmy to przez sześć lat, a oni dopiero teraz to zrozumieli i zalali rynek. 

 


fot. Wojciech Wandzel / KBF

  

Zadziałaliście inspirująco.

Niedawno czytałem, że cechą charakterystyczną tego festiwalu są widowiska symultaniczne. Tak było, istotnie, ale to już nie jest naszą przewagą, naszą przewagą jest bycie marketplacem. Specjalnie na ten festiwal powstała suita koncertowa „House of Cards”, dyrygował Jeff Beal. Dwa lata przed tym, nim ruszył z tym programem w trasę po świecie. Kopenhaska Orkiestra Symfoniczna prosi nas o nuty aranżowane dla festiwalu, takie pytania płyną z całego świata. 

 

Odnoszę wrażenie, że jednak nie wszyscy to doceniają. 

Temat festiwali został w Polsce trochę upolityczniony. Choć pewnie zawsze tak było. Igrzyska otwierali cesarze, a festiwale są tak stare jak władza – jedno bez drugiego nie funkcjonuje. Gorzej, że w Polsce stała się rzecz straszna: festiwale były używane wyłącznie jako narzędzie marketingu i konkurencji. Uznano, że festiwale są ważne, bo przyciągają turystów. Ignorowano długo ich rolę w budowaniu wspólnoty mieszkańców i tożsamości miast. Festiwale są wspaniałe, kiedy są zakotwiczone w lokalności, ale mają globalne ambicje. 

 

To chyba działa. W każdym razie rozfestiwalowała się nam Polska.

Trzeba jednak pamiętać, że festiwale działają na różnych planach. To nie jest tylko dostarczanie programu, ale budowanie emocji, coś co ma wydobyć prawdziwą duszę miasta. Istotne jest także budowanie społeczności. Właśnie takie myślenie o festiwalach, które jest stosunkowo niedawną wiedzą o naszym mieście i o polityce kulturalnej, pojawiło się wraz ze staraniem Krakowa o tytuł miasta kreatywnego w dziedzinie literatury. Zrozumieliśmy, że to nie jest laurka, że nie wystarczy mieć Orhana Pamuka, Hertę Müller i Swietłanę Aleksijewicz. Trzeba być nieustannie żywym, oddziałującym całorocznie polem, napędzając wszystkie działy powiązane. 

 

Łączyć co niemożliwe do połączenia? Wierzysz w to?

Oczywiście. W mieście musi być miejsce dla Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Związku Literatów Polskich; literatura musi się wiązać z filmem, z grami wideo, z turystyką; musi być Szymborska i Długosz; musi być Bronisław Maj i Swietłana Aleksijewicz; musi być celebracja, święto, ale i również czytanie na leżakach, wymiana książek oraz niedostrzegalna, trudna praca tłumacza. Dopiero jak się patrzy na to całe spectrum, widać, że festiwale są orbitami, platformami, na których wszyscy powinni się ze sobą zetknąć, wzajemnie się inspirować. Dzięki temu powstaje cały łańcuch poszczególnych ogniw rynku książki: księgarze, tłumacze, pisarze, biblioteki, antykwariusze, targi książki, to wszystko się ze sobą łączy na takiej platformie.

Kraków stał się takim miejscem, gdzie powstają arcydzieła, prawykonania muzyki współczesnej. Mało tego, wychodzimy już dalej, poza Kraków. Z Katowicami razem fundujemy nagrody im. Kilara, w Sinfonietta Cracovis grają muzycy z Katowic, a w NOSPRze grają muzycy z Krakowa. Ten regionalny basen talentów to krążące pole, po którym przemieszczają się ludzie a idee ze sobą konweniują. Katowice stały się miastem muzyki, a my ich w tym mocno wspieraliśmy. Po raz pierwszy w historii zdarzy się, że dwa miasta aplikują o bycie „hosting city” dla całej sieci w 2018. Festiwale można robić razem, a na etapie współpracy możemy wręcz więcej osiągnąć.

 

Mówiłeś przed chwilą o literaturze. A jak to wygląda w innych dziedzinach sztuki?

Wejdźmy chociażby na pole muzyki dawnej – Misteria Paschalia pozwoliły Capelli Cracoviensis stać się z wiodącym zespołem europejskim specjalizującym się w wykonawstwie historycznym. Powstały klasy instrumentów dawnych, młodzi wykonawcy decydują się na studia w Brugii, Gandawie czy Hadze, żeby na tym polu działać. Podobnie jest z muzyką współczesną.

 


fot. Tomasz Wiech / KBF

  

Brzmi to wszystko wręcz niewiarygodnie.

To jest ogrom pracy. Czasem niewidocznej na pierwszy rzut oka. Kilka dni temu wróciłem z Belgii z rozmowy z bardzo ważnym, światowej klasy kompozytorem i dyrygentem. Chcemy go w przyszłości zaprosić do współtworzenia jednego z bardzo wielkich projektów dla miasta w 2020 roku. Ale ja już teraz, cztery lata wcześniej, muszę z nim rozmawiać, zbudować nie tylko wiarygodność miasta, instytucji, własną, ale też wytworzyć relację. Z tego ma się narodzić coś unikalnego, coś co połączy Kraków z czterema innymi ośrodkami ze świata, które też będą ten projekt realizować. Mówię oczywiście bardzo niejasno, ale też chcę w ten sposób powiedzieć, ze ta praca wymaga nieustannej wrażliwości na bodźce, gdzie potrafimy oddawać rzeczy mniej istotne, ale najważniejsze są relacje z ludźmi. Ja jestem komiwojażerem takiego kredytu zaufania dla naszych możliwości jako organizatorów i dla samego miasta.

 

Z czego jesteś najbardziej dumny?

Z projektu i programu Miasta Literatury UNESCO, z programu dla księgarń, z dołączenia do sieci miast kreatywnych Katowic, Lwowa, Barcelony, które wspieraliśmy w procesie. Jesteśmy dumni z oddziaływania całego pola muzyki dawnej w Krakowie. Cieszę się z Krakowa, jako miasta prawykonań muzyki współczesnej i filmowej, że to tutaj po raz pierwszy przyjeżdżają Alexandre Desplat,  Hans Zimmer, Elliot Goldenthal pisze specjalnie dla nas 30 minut potężnej muzyki. Niejeden festiwal świata zapłaciłby za to gigantyczne pieniądze, żeby takie prawykonanie się odbyło właśnie u kogoś. 

Pytałeś mnie, z czego jestem dumny, ale nie chcę mówić tylko o sobie, bo przez te lata udało się zbudować niebywały zespół ludzi, którzy sami z sobą zaczynają certyfikować pewne rzeczy, stają się markami zaufania poszczególnych nisz, stworzyliśmy kreatywny zespół, który pozwala przynosić nowe idee, pomysły, potrafią przynosić też z zewnątrz. W ubiegłym roku w koprodukcję z Krakowskim Biurem Festiwalowym weszło prawie 300 organizacji pozarządowych, nie mówię o firmach kongresowych czy produkcyjnych. Z bardzo wsobnej monady produkującej festiwale tylko własnymi siłami staliśmy się bardzo skomplikowaną, sieciową instytucją. To jest niezwykle fascynujące, bo nagle staliśmy się platformą, która działa na styku kultury, kreatywności, biznesu, nauki, turystyki, informacji kulturalnej i technologii rozwoju miasta. To co związane w Krakowie z filmem zaczyna się tutaj, w KBF-ie. To KBF dał parasol, pod którym schronili się wszyscy związani z literaturą. Nowatorski w skali kraju projekt wspierający dla księgarni oddaliśmy fundacjom i stowarzyszeniom – efekt jest taki, że co tydzień mamy nowe wydarzenie poświęcone literaturze. Nasza rola dziś to nie tylko zarządzać tą elastyczną, pracującą i odnawiającą się siecią kontaktów, ale też dzielić się nią. Umieć podjąć decyzję: jesteśmy już za duzi, sztywniejemy w środku, musimy otaczać się start-upami. To tak jak duże firmy, banki, korporacje – otaczają się mikrostrukturami, żeby cały czas siebie zasilać pomysłami, ideami. KBF dojrzał do takiej roli. Z małego 20-osobowego zespołu w 2007 roku urośliśmy do potężnej instytucji kultury. Musimy być otwarci, bo inaczej staniemy się sztywniejącym, ciężkim tankowcem. A nie możemy sobie na to pozwolić.

   

Mówisz o uczeniu się od innych. Czego więc Kraków może nauczyć się od Wrocławia, Europejskiej Stolicy Kultury? 

Na pewno od Wrocławia możemy się nauczyć bardzo dobrego podejścia angażującego mieszkańców do współtworzenia kultury. Akcent na lokalność jest bardzo silny w tym programie, bardzo mi się to podoba. Ten festiwal powstaje w połączeniu z przestrzenią społeczną miasta. Może nie odkrywamy tego, bo takie festiwale jak Festiwal Kultury Żydowskiej, Wianki, Jarmark Świętojański angażowały całe połacie miasta, zmieniały dzielnice – Kazimierz jest jednym z najbardziej fenomenalnych przykładów jak kultura może zmieniać postrzeganie obszaru miasta i dialog międzykulturowy. 

Wrocław jednak też sporo może się od Krakowa nauczyć, bo Kraków jest na zupełnie innej orbicie, jeśli chodzi o rozpoznawalność marki miasta, ale także nasycenie ofertą kulturalną. Byliśmy może nawet trochę poligonem dla Wrocławia. Kraków pierwszy zaczął silnie inwestować w muzea, w Krakowie powstała po raz pierwszy taka instytucja jak biuro festiwalowe, która była oparta na bardzo nowoczesnym modelu zarządzenia, jak na owe czasy. W 2007 roku delegacje różnych miast przyjeżdżały podpytywać jaka jest struktura, jaki statut, jak wyglądają relacje z samorządem… Stąd ta wiedza płynęła dalej. Nie ma drugiego takiego miasta jak Kraków, może poza Warszawą, które ma takie bogate i różnorodne środowisko kultury, tak silne ruchy społeczne i środowiska kreatywne. Tak wewnętrznie sprzeczne interesy, tak konkurujące o dość ograniczone zasoby. Ale też jest miastem, które  wydaje na kulturę wiele, prawie 294 zł na mieszkańca, gdy w Polsce średnia to 168 zł. Apetyty tu są większe, Krakowianie definiują swoją tożsamość i swoją pozycję społeczną przez kulturę. Mamy dojrzałą publiczność, wielopokoleniową odnawiającą się grupę odbiorców wydarzeń i silne, rozpoznawalne międzynarodowo instytucje i festiwale. 

 


fot. Wojciech Wandzel / KBF

  

294 złote na mieszkańca… I znowu mówisz o pieniądzach.

One są ważne! Jak mówi burmistrz Berlina: „każde 1 euro zainwestowane w piątek w kulturę przynosi 5 euro w poniedziałek”. Oni to wiedzą, oni to policzyli. My jesteśmy dopiero na etapie liczenia, chcemy to udowodnić, dowiedzieć się jakie kryteria wziąć pod uwagę. 

Ale wracając do Wrocławia - życzę miastu, żeby ten cały festiwal różnorodności, który towarzyszy Europejskiej Stolicy Kultury, przyniósł te same efekty, których doświadcza Kraków, żeby stał się silną, rozpoznawalną marką, kojarzoną z bogactwem i różnorodnością kultury. Tak, żeby ta kultura się przelewała na wszytko, na innowacyjność, na biznes, na turystykę, na jakość usług, na powstawanie nowych instytucji... Wrocław musi udowodnić swoim mieszkańcom i władzom, że inwestowanie w kulturę jest ważne, przyczynia się do spójności społecznej i działań na poziomie Tożsamości miasta. Wiem, że Wrocławianie są bardzo dumni z tego, co się właśnie w mieście dzieje. 

 

Kraków już zbudował swoją pozycję ?

Tak. I nikt już nie ma wątpliwości, że to miało sens. Silna europejska marka, jedna z najpopularniejszych destynacji turystycznych, ogromna ilość międzynarodowych studentów. Wraz z Edynburgiem, Buenos Aires, Barceloną, Montrealem i Vancouver zastanawiamy się jak uporządkować, jak  mierzyć, jak  mją oddziaływać festiwale, jak miasta porównywać wzajemnie. Kraków został zaproszony przez te miasta do współtworzenia sieci Festival City Network. Służy to nie tylko wymianie dobrych praktyk, ale i budowaniu świadomości, że festiwale mają niezwykłą siłę zmieniania miast, przyciągania biznesu, decydowania o ich atrakcyjności. Kraków jest jednym z pierwszych europejskich miast przyciągających firmy z sektora BPO w takiej skali, nie tylko dlatego, że tu jest kadra, zasoby, świetnie wykształceni na 23 uczelniach wyższych specjaliści władający obcymi językami, ale miasto ma też wiele do zaoferowania top managementowi światowych korporacji. Ludzie tutaj czują się dobrze, doświadczają, że to miasto ma wibrującą różnorodność, dobre restauracje, piękne przestrzenie, ofertę kultury. Takie miasta stają się miastami kreatywnymi, a ta kreatywność decyduje o ich konkurencyjności.

 

Patrząc na plany Krakowskiego Biura Festiwalowego – co Ty, jako uczestnik imprez kulturalnych, poleciłbyś najbardziej?

Rozpoczął się właśnie Festiwal Muzyki. Nominowany do 8 Oscarów, najbardziej rozchwytywany w tej chwili kompozytor muzyki filmowej na świecie, Alexander Desplat, i wielki reżyser, Roman Polański spotkają się w Krakowie i Katowicach. Trzeba koniecznie tego doświadczyć. Wielkim historycznym wydarzeniem w innej dziedzinie – połączeniu elektroniki i muzyki współczesnej – będzie światowa prapremiera muzyki Jóhanna Jóhannssona z „Teorii wszystkiego” i „Sicario” pod batutą Anthony’ego Weedena. Ważne będzie również spotkanie Nicolasa Refna, reżysera „Drive”, i światowa premiera muzyki Cliffa Martineza  do najnowszego filmu Refna - „Neon Demon. Po raz pierwszy odbędzie się także wielkie widowisko gier wideo oparte na bestsellerowym „Wiedźminie”, w którym występuje wiele gwiazd: orkiestra kameralna AUKSO Marka Mosia, Brodka, zespół Persival i Michał Stroiński – wschodząca gwiazda w Hollywood. 

Z literatury polecam bardzo serdecznie Festiwal Miłosza, który kieruje naszą uwagę na rzeczy bardzo istotne. Pojawi się jako temat motyw współczesnego nomadyzmu, rozmowa o  naszej fobii wobec przybyszów, nasz lęk przed innością, różnorodnością. Głos zabiorą takie nazwiska jak Adonis, Michael Ondaatje czy Breyten Breytenbach. 

Potem odbędzie się wielkie święto muzyki, Wianki, które stają się świętem całego miasta, oddajemy miasto scenom muzycznym, muzykom i mieszkańcom tego miasta. Mamy scenę klasyczną, jazzową, elektroniczną, etniczną, która to miasto rozbudza i sprowadza na wieczór nad Wisłą w rytualnym, starożytnym geście powitania lata, z fajerwerkami i spędzenia weekendu na Jarmarku Świętojańskim, dla całych rodzin. Jarmark historyczny w tym roku pod znakiem Królowej Bony i warzyw, które sprowadzono do Polski z czasach Zygmunta Starego. To jest impreza, którą odwiedza 120 tysięcy ludzi! 

Wielkim wydarzeniem będzie ponadto Festiwal EtnoKraków, który otworzy gwiazda world music Buika. Niebawem ogłosimy nową formułę Festiwalu Sacrum Profanum, który będzie nie tylko pokazywał największe arcydzieła muzyki współczesnej, zamówione u wybitnych współczesnych kompozytorów, ze świetnymi zespołami z całego świata, ale też będzie bardziej eksplorował scenę indie, która też na tym festiwalu zbudowała nowy typ publiczności. Będą też instalacje dźwiękowe w całym mieście, opera dla dzieci… Festiwale stają się coraz bardziej różnorodne, coraz bardziej interdyscyplinarne, a to tylko przedsmak. 

Do zobaczenia zatem w Krakowie!

Rozmawiał: Marcin Wilk

Redakcja i edycja: Rafał Pawłowski


© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!